Strona:PL Mendele Mojcher Sforim - Szkapa.pdf/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jąc mi na nos jakieś okulary w rodzaju lornetki („szpektiwes”) i wkładając mi w ucho trąbkę. — No teraz widzisz co?
— Ziemia! ziemia! — wykrzyknąłem, ale nie takim wesołym głosem, jak Kolumb; kiedy płynąc po morzu, dostrzegł nagle ląd Ameryki, ale takim głosem jak ktoś, co ujrzy nagle jakąś straszliwą rzecz. Poznałem naszą ziemię z jej wioskami, miastami, i wszystkiemi rodzajami ludzi, a to, com na niej dostrzegł i usłyszał, przejęło mnie dreszczem trwogi.
— Nie drżyj, nie drżyj, Sruliku — odezwał się aszmodaj z uśmiechem — nie szkodzi, trzymam cię dobrze — nie upadniesz. Spojrzyj oto lepiej, i przyjrzyj się akuratnie, co się dzieje w mieście Izmaił, ponad którem przelatujemy obecnie.
— Widzę — odpowiedziałem z bólem serca — widzę, jak gromada ludzi, niby szarańcza, napada na domy; wybija kamieniami okna, rozwala siekierami drzwi, wywłóczy ztamtąd łudzi, z dzikością drapieżnych zwierząt. Widzę jak męczą ojców, matki i dzieci, starych i młodych, bez miłosierdzia. Widzę, jak młodej matce porywa ktoś z rąk jej brylantowe dziecko — chwyta je za nóżki i uderza główką o kamień, aż mózg wyskakuje daleko! Widzę jak krew płynie po ulicach, jak się z niej tworzą kałuże, z których podnosi się wysoko wilgotna gorąca para, i wzbija się do