Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słowo uczciwe.
— Ani jednego kłamstwa?
— Ani jednego. Sama prawda.
— Połóż rękę na tej książce i powtórz, żeś prawdę mówił.
Spojrzałem na książkę i widzę: słownik! Położyłem więc na nim rękę i powtarzam: „prawdę mówiłem.“ Łaskawiej jakoś na mnie spojrzała, ale pomyślawszy trochę, znów mówi:
— No, teraz wierzę, ale nie wszystkiemu. Głupia byłabym, gdybym ci we wszystkiem wierzyła.
— W co wierzyć nie możesz, Joasiu? — zapytała nagle Marya-Janina, wchodząc do kuchni razem z Zuzanną. — Nie masz prawa zarzucać mu kłamstwa; niedelikatnością jest tak się odzywać do obcego, który przybył zdaleka, nie mając tu nikogo ze swoich. A gdyby kto tak mówił do ciebie?!
— Ty zawsze, Mary-Jasiu, spieszysz na ratunek tym, których nikt nie zaczepia. Ja mu tylko powiedziałam, że mnie nie można okłamywać. Tyle tylko... ani słowa więcej! Zdaje mi się, że to mu nie zaszkodzi!
— Tobie nic do tego, czy mu zaszkodzi, czy nie zaszkodzi. Jest obcym i gości w naszym domu, a zatem nie masz prawa narażać go na przykrości.
— Ale, Mary-Jasiu, on mówił...
— Mniejsza o to, co mówił, to jego rzecz. A twoją rzeczą być dla niego uprzejmą i obchodzić się z nim tak, aby nie uczuł, że jest w obcym kraju i między ludźmi obcymi.
Słuchając, mówię do siebie: I ja pozwalam, żeby stary nicpoń okradał taką dobrą panienkę!