Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głeś szpilkę upadającą. Stanąwszy przy trumnie, pochylili się nad nią i długo patrzyli na nieboszczyka, a potem wybuchli takim płaczem, że słyszano go zapewne o dziesięć mil naokoło. W tym płaczu objęli się obaj za szyję, król wsparł podbródek na ramieniu księcia, książę na ramieniu króla i zalewali się obaj potokiem łez. Nietylko oni płakali: wszystkim obecnym płynęły z oczu łzy tak rzęsiste, że aż wilgotno było w pokoju. Potem obaj bracia uklękli przy trumnie i wsparłszy czoło o jej krawędź, pogrążyli się w cichej modlitwie. Trzeba było widzieć, jakie to wywarło wrażenie. Zaczęli wszyscy łkać głośno, a już te biedne dziewczęta aż się zanosiły od płaczu. Ile było kobiet, każda podeszła do dziewcząt i uroczyście całowała je w czoło, potem zaś spoglądała w niebo i szlochając, z żalem widocznym ustępowała miejsca następnej. Zbliżała się druga, trzecia i znów ta sama historya — aż fe!
Po dość długiej chwili niemego pogrążenia się w modlitwie, król powstał, postąpił kilka kroków na przód i, mocując się ze wzruszeniem, które głos mu łzami przerywało, miał krótką mowę o strasznym ciosie zarówno dla niego, jak i dla dotkniętego kalectwem brata, który to cios osładza im tylko współczucie drogich sąsiadów i łzy ich, z serca płynące... Prawił dalej, że wdzięczności swojej nie jest w stanie wyrazić wszystkim obecnym, gdyż słowa zimne do stwierdzenia jego uczuć nie wystarczają. Jednem słowem, plótł trzy po trzy tak długo, że aż się niedobrze robiło. Wreszcie wykrztusiwszy „Amen“ odwrócił się jeszcze do trumny i znów ryknął płaczem.
Zaledwie rozbrzmiało „Amen,” ktoś z obecnych