Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówię wam, Bohusz, szczerą prawdę. Ta sakiewka taka stara, jak ja. Nigdy pustą nie była.
Ta sakiewka powiedziałaby wam — o nas. Ano, szelma, milczy. Więc tedy włóczcie, zbierajcie siano, zbierajcie kopy! Duchem!
— Duchem, proszę pana.
Ekonom wyszedł. Stary sakiewkę do kieszeni wsunął, zabrał świecę, minął puste salony, zatrzymał się wreszcie w swojej sypialni, pełnej gratów i mebli równie, jak on sam, starych.
Świecę na kantorku umieścił, obejrzał się, czy go kto nie podgląda, i otworzył szafę, zarzuconą do samego szczytu szpargałami i książkami. Między te szpargały rękę wsunął i ukrył gdzieś w głębi sakiewkę.
Przytem nieuważnie poruszył stos nagryzionych przez i mole zeszytów.
Kilka osunęło się i spadło na ziemię.
Gdy je napowrót odkładał, spojrzał przypadkiem na wierzchni napis: Kalendarz dla ziemian na rok Pański 1838-y, a niżej ktoś dopisał: Pro memoria Mieczysława Dłuskiego.
Ręka starego zatrzymała się. Otworzył zeszyt.
Na odwrotnej stronie każdej karty ta sama ręka kreśliła uwagi, krótkie, dosadne.
Był to kalendarz z lat jego młodych, ręka, kre-