Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do młodej kobiety się zbliżył, usiadł obok niej na zydlu, i za rękę ją ujął.
— Pieśni śpiewałaś, jakem szedł — rzekł miękko — zaśpiewajże i mnie!
Dała się głaskać i pieścić obojętna, zdrętwiała, wpatrzona ponuro w czarną noc za oknem. On na nią oczy wzniósł proszące, łagodne i długą chwilę się wpatrywał.
Naprzeciw Maciej ku nim spoglądał. Zrazu trochę niespokojny, zawistny, potem pewny siebie, zuchwały. Zapalił fajkę i uśmiechając się szyderczo, śpiewać począł:

U Marynki chata tuż przy moście,
Przyjechało trzech chłopaków w goście.
Jeden mówi: ja Marynkę lubię,
Drugi mówi: ja ją gwałtem wezmę,
Trzeci mówi: a jaż ją poślubię.
Oj! ten tylko do ślubu ze mną stanie,
Kto mi trójziele dostanie!

— Składne pieśni umiesz, Macieju! — przerwał Jakób — słuchać ciebie lubo. — Odchylił się od kobiety, jakby zmrożony jej obojętnością, na rękach głowę wsparł i zdawał się drzemać.
A Maciej, wciąż uśmiechnięty, dalej ciągnął:

Jedzie chłopak z za morza z trójzielem,
A Marynka z kościoła z weselem.
Zagrajcież mu skoczno, panie muzykancie,
Zagrajże Marynce z kościołem do tańca.