Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A to jakim sposobem? — zagadnęła dziewczynka. — Dziad zawsze cię drażni, żeś je postradał w przeprawie ze mną.
— Rodzony brat mi je wybił kamieniem w kłótni o dziesięć rubli! Warto było? A panicz niech do mnie złości nie ma. Pan każe, sługa musi!
— Ja dziś nawetbym do dyabła złości mieć nie potrafił! — zaśmiał się chłopiec.
Śniadali we dwoje w wielkiej jadalni, potem dziewczyna wezwała go za sobą.
— Pokażę panu moją pracownię. Pamięta pan główkę Medora? Figurek nie zapomniałam lepić.
Pracownia to była urządzona z całym przepychem. Mnóstwo studyów, modeli, gipsów, napełniało ją po brzegi Zaprowadziła go do niewielkiej grupy z gliny, świeżo ukończonej.
— To moja pierwsza praca na wystawę — rzekła.
Grupa przedstawiała młodzieńca wyzwolonego, kruszącego w ręku laskę, godło niewoli. Ruch był śmiały i naturalny, postać gibka i wyniosła, szczęście promieniało z oblicza.
— Pani lubi sztukę? — spytał Hieronim.
— Ubóstwiam! W życiu kochałam tylko figurki swoje i...
Zająknęła się i urwała.
— I co? — spytał, obejmując ją spojrzeniem.
— Ej, nie! Pomyliłam się! Widzi pan tę główkę dziada? Czy podobna?
— Figurki i kogo? — spytał powtórnie.
Podniosła na niego przelotne oczy.
— Po co pan pyta, kiedy wie? — rzuciła z odbłyskiem dawnej dzikości.
Męczyła ją ta rozmowa widocznie. Nie umiała udawać.
— Znałem panią dzieckiem. Co mogę wiedzieć o dorosłej?