Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żnie, porównał z drugim i nagle porwał się za głowę.
— Kto to sfałszował? — krzyknął. — Mów, panie Hieronimie! To nie pan pisałeś, to podrobione!
— Czemuś pan tego nie dojrzał, zanim go potępiłeś? — odparł gorzko pan Polikarp.
— Czemuż on milczał i tak się zmieszał okropnie? Któż to sfałszował? Wiecie?
— Wszakżem panu mówił, że mam dwóch wnuków. A może panu i nieobcy Albert Białopiotrowicz, mąż córki radcy B. O nim szeroko mówi stolica.
— Słyszałem. To brat Hieronima?
— To jego bratanek i fałszerz. Przed miesiącem odwiedził go tu i chciał pieniędzy. Hieronim oddał mu wszystko, co zarobił z takim mozołem — kilkaset rubli. Była to kropla w morzu; żądał więcej, zrobił propozycyę pożyczki na pański kredyt. Hieronim za drzwi go wyrzucił. Oto i wszystko. Żyd dostawca, skarany za jakąś nieakuratność, dał pieniądze, Albert podpisał brata i uciekł.
— Okropne! Byłem ślepy i w nawale interesów nie spostrzegłem różnicy! Panie Hieronimie, pan mnie zna, to posądzenie nie dawało mi spokoju! Żebyś wymówił choć słowo obrony!
— On! — wybuchnął dziad Polikarp! — Ha, to wy go nie znacie, panie naczelniku! To człowiek, na którym niema ani jednej skazy, ani jednej winy. Ze złota i stali ulany, szlachetny aż do dziwactwa, dobry aż do szpiku kości! On bronić się kosztem brata? on, oskarżać krewnego o fałszerstwo? Wolał się zabić! On, złodziej!... Dlaczego? po co? Wszak on nie hula, nie pije, nie gra w karty, a panu służy! jak wierny pies, znosząc niechęć kolegów, szczędząc każdy grosz, pracując za dziesięciu. Zbierał panu skarby i chwałę za kawałek chleba, przywiązał się do pana, jak do dobroczyńcy, a pan go zrobił złodziejem! Ej, nie będziecie mieli sług i przyjaciół,