Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Olszyc oprzytomniał, uśmiechał się przez zęby.
— Medycy wychodzą z mody, ha, ha! Podobał się białowłosy niedorostek, podobny do kościotrupa! Winszuję zdobyczy, tyczko miernicza! Nadgraniczna prowincya! Kto żył, pustoszył, ha, ha!
Teraz już Hieronim stracił cierpliwość. Porwał medyka za kołnierz, obrócił jak frygę i cisnął z bramy w ulicę.
Koledzy poszkodowanego rzucili się na pomoc. Tu już wynikła formalna bójka na pięści. W ciemnej sieni zakotłowało, jak w garnku, i nie wiadomo, czyby Hieronim wyszedł żyw z rąk ośmiu, gdyby stróż, widząc, na co się zanosi, a nie chcąc alarmować policyi, nie wytoczył sikawki i w kłąb walczących nie puścił strumienia lodowatej wody.
Po chwili na pobojowisku zostali: Hieronim, studentka i stróż, klnąc awanturników. Reszta uciekła przed kąpielą.
Chłopiec zmarszczony, zły, wyminąwszy dziewczynę, wbiegł na schody Zatrzymała go u drzwi.
— Przepraszam pana i dziękuję — rzekła zmienionym głosem, podając mu rękę.
Promyk różowej lampy przez szczelinę drzwi padł jej na twarz. Wskutek oświetlenia, czy podniecenia wydała mu się nad wyraz piękną i, co gorsza, niesłychanie ponętną. Miała na ustach i w oczach niebezpieczny, drażniący urok; zmieszał się po raz pierwszy w życiu przed wzrokiem kobiety.
Przykre wspomnienie awantury rozwiało się jak sen pod tem zupełnie nowem wrażeniem. Jakiś dziwny niepokój ogarnął mu duszę.
Wziął podaną rękę i uścisnął lekko.
— Niema za co pani ani przepraszać, ani dziękować — rzekł, opanowując się po chwili, już zupełnie chłodno. — Ten pan sam się nie szanuje, więc też nie uszanuje nikogo. Uważam go za niegodnego dalszej wzmianki i pamięci.