Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Delfin, zziajany, bez tchu, blady jak ściana, leżał na brzegu, ociekając wodą, chrapiąc jak zdławiony zwierz i trzymając wciąż za ramię drobną postać rozbitka.
Żabba ukląkł nad nim i podczas, gdy inni zajęli się uratowaną, on ocierał twarz i ręce przyjaciela, powtarzając uparcie:
— A co? ja mówiłem, że mu to nic! Ja mówiłem!
— Uf! — odsapnął wreszcie Hieronim, siadając na ziemi — szkoda, żem o zakład nie poszedł. Zasłużyłem sobie na dobrą indemnizacyę! Uf! tom się zmachał!
— A ja mówiłem, że to kobieta! — szepnął Litwin.
— Czy żyje przynajmniej? Podobna do ciebie? — zagadnął chłopak, oglądając się wokoło i wstając.
— Żyje, biedactwo, żyje! — wołała pawim głosem naczelnikowa.
— Pokażcie mi ją! Może to syrena?
— Aha syrena! — parsknął śmiechem Grocholski, odstępując od leżącej na trawie ofiary powodzi.
Hieronim spojrzał ciekawie i skrzywił się.
Przed nim, okryta pledem inżynierowej, leżała dziewczynka kilkoletnia, drobna, chuda, sina!
Miala na sobie strzępy grubej koszuli, czerwoną wyszarzaną spódniczkę do kolan, bose, ciemne nogi krwawiły się w kilku miejscach, malutką jak pięść twarzyczkę zakrywały zupełnie roztargane czarne włosy, pełne zielska i szlamu.
W kurczowo zaciśniętej ręce trzymała wciąż drzazgę dachu, a wyglądała bez życia.
— Ten patyk z suchej miotły już nie zipie! — zawołał Hieronim, klękając nad nią.
— Owszem, owszem! — wołała pani naczelnikowa. — Serce bije, ręce ciepłe.
— Bo jeszcze nie zastygły — mruknął student, biorąc na kolana głowę dziewczynki i odgarniając włosy z jej czoła.