Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zamilkli wszyscy. Dach się zbliżał, rzucany tu i tam prądem, chwilami fala nakrywała go zupełnie, chwilami wyrzucała na powierzchnię. Wnet nawet naczelnikowa dostrzegła postać ludzką, przyczepioną do szczytu, i do wszystkich uszu doleciało rozpaczne wołanie ratunku.
— Aha, ratuj! Niema czółna! — rzekł Grocholski, oglądając się wokoło.
Hieronim milczał, stalowe jego oczy nie schodziły z rozbitka, nie śmiał się.
— Delfin — szepnął Żabba — skacz; szkoda człowieka!
Inżynier dosłyszał i obejrzał się niezadowolony.
— Co pan robisz — upomniał Litwina — oliwę lejesz na ogień! Ten szaleniec gotów na wszystko!
— Wiem, panie naczelniku! Nic mu się nie stanie.
Hieronim się roześmiał.
— Nie darmo żyjemy tyle lat, jak bracia. Żabba szynkuje moją skórą, jak własną. Bądź spokojny, brateńku, nie trzeba mi zachęty. Czekam tylko, żeby się to zbliżyło dostatecznie. Przyniosę ci w prezencie tę ładną kobietę!
— Okropność, pan się utopi! — krzyknęła, blednąc, naczelnikowa.
— Ej, broń Boże! No, teraz dobrze, w miarę! Hop!
Nim się zdołano obejrzeć, chłopak już zrzucił surdut i buty — płynął ukośnie pod prąd, na środek. Towarzystwo skupiło się na brzegu, śledząc z natężeniem tę walkę. Naczelnik oddał szkło żonie i uśmiechał się z zadowolenia, Grocholski bił brawo, Żabby oczy, zwykle trochę senne, błyszczały niepokojem i dumą. Zszedł nad samą wodę i cisnąc w ręku ogromną gałęź, obojętny, że mu rzeka dochodziła do kolan, gotów był rzucić się na pomoc druha, choć pływać nie umiał i choć obaj kłócili się całe życie.
Ale Delfin nie potrzebował pomocy.