Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stary Korniło, poznawszy wyrok, nic nie rzekł przy ludziach, tylko wieczorem w chacie do synów się ozwał:
— Nie złójcie. Wiadomo, kto winien, Bogu i panu, to i dosyć. Chwalba ich — złodziejska, a nasza przegrana — prawych ludzi przegrana! Tak i będzie po koniec świata!
— Ja-bym nie chciał Kirykiem być! — rzekł Karpina ze wzgardą.
— Rozumnie wy rzekli, bat’ku! — potwierdzili po namyśle starsi synowie.
Wieczerzali właśnie przy długim stole, oświetleni resztką blasku z ulicy.
Matwieja Marya ustawiła przed nimi misy kwaśnego mleka i smażonych kartofli; krajali sobie z jednego bochna grube zrazy chleba i jedli powoli.
Zgoda, spokój i zadowolenie uczciwe panowały w tej chacie białej i obszernej; nawet dziatwa malutka zachowywała się przystojnie, nawet psy leżały spokojnie, wyczekując swej kolei.
Korniło siedzał u góry stołu pod obrazami świętych; naprzeciw niego w drugim końcu Prytulanka.
Rozmawiali o robocie odbytej i o jutrzejszej na dworskim łanie, a mówili o tej ziemi