Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ona też na niego spojrzała po opatrunku.
— Będzie zdrów, Korniło! — rzekła.
Tedy stary głęboko odetchnął, i odwrócił się, rękawem ocierając oczy.
I zaraz do pana przystąpił.
— Cierpieli my drwiny, i przezwiska, i łajania, i szczekania, a no już krwi nie darujemy! — rzekł z zawziętością.
— Już posłałem po policyę! — odparł obywatel.
— Dziękuję panu. Chłopcy! — krzyknął na synów — ty, Wasyl, idź za śladem, a ty, Matwiej, może znak jaki znajdziesz! A wy, baby, cicho, kiedy pani mówi, że żyw zostanie!
Rozesłał swoich, ale sam został i, na kiju wsparty, przypatrywał się rękom pani, tamującym krew, kładącym płaty.
I tak doczekał się, aż z omdlenia parobek odszedł.
Rozejrzał się, zobaczył krew, rękami do głowy sięgnął.
— Bardzo cię boli? — spytała pani.
— Boli. A złapali hycla?
— A któż to był? — rzekł ojciec.
— Hubeniów Kiryk. Cud, że nie ubił. Oj, świtka cała we krwi!
Obwiązano mu głowę, a wnet przyjechał policyant, spisano protokół.