Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O jej! Co ma być głód! Mało to jagód czerwonych i czarnych, abo i grzybów! Zeszłoroczne orzechy też jeszcze gdzieniegdzie najdzie.
— Tatuś nawet rzemienia wziął na nas — zawołał ze śmiechem Kuba — tak my się naparli!
— Wybił was? Za co? — spytała Marysia z przestrachem.
— E, wybić — to ta niebardzo wybił, ino postraszył trochę — rzecze, śmiejąc się, Kubuś. — Ale my het prosili, już i na rzemień nie patrzyli.
— To mnie tatuś zostawił tutaj?...
— Zaraz to nie zostawił tak ze wszystkiem! — objaśnił Wojtuś. — Bo, powiada, trzeba się przepytać w Głodowej Wólce, czyja to dziewucha.
— A pytał?
— Pytał! Coby nie miał pytać? Dowiedział się o twojej gospodyni.
— No i cóż?
— A cóż? Lamentowała, że cię wilki porwały, a później znowu lamentowała, że cię nie zeżarły, tylko, że tu w chałupie leżysz chora. Cóż ja — powiada — z chorą gęsiarką pocznę! Już mi się insza dziewucha nagodziła, to ją trzymać muszę.
— To są gęsi? — pyta radośnie Marysia, unosząc się na ławie.
— A są! Cztery białe, a trzy siodłate! A jakże!
— Piękne gęsie! — dodał Kubuś z powagą.
Marysia przymróżyła oczęta, westchnęła, jakby jej kamień z serca spadł.
Coś tam jeszcze chłopcy szczebiotali, ale już tego nie słyszała Marysia, bo ją nagły sen chwycił z tej niemocy.
Kiedy się znowu obudziła, już było szaro.