Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


Nasrożył brwi na to, w olbrzyma zmieniony Podziomek, i grubym głosem rzecze:
No, może to być, bom dziś łaskaw! Ale nas przez bór i przez rzekę do groty naszej nieś! A niech się który conajmniej utrzęsie, albo o gałąź drapnie, albo buty zamoczy, to cię w szkapę żydowską zamienię! O wikcie też pamiętać masz! Dużo ma być jadła na każdy czas i dobrego! A co to ci tam z torby sterczy?
Okazało się, że z torby sterczał placek ze straganu porwany, pasek słoniny wędzonej i serek.
— Mało! bardzo mało!... Zupełnie mało!... — burczał, dobywając zapasy te, Podziomek.
Ale cygan, z ziemi nie wstając, wołał:
— Niechże już lepiej odrazu zostanę żydowską szkapą, jak mam takich dwóch drabów, jak jasne pany, dźwigać i jeszcze ich dobrem jadłem paść. Czy tak, czy siak, jedna zguba moja!
Tu zaczął jęczeć i szlochać.
Ale echo, odbijając się od drzewa do drzewa w boru, ucichało i rozpływało się zwolna, a jednocześnie oba wielkoludy maleć i zniżać się zaczęły.
Wtedy Podziomek rzekł:
— No, nie bój się, cyganie! Wstań! Widziałeś moc i siłę naszą, to dość! Teraz znów oto zamieniamy się