Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Trzeba, że na tę chwilę wzięła owa wdowa dziewuszkę swoją na ręce i szła pleć na dworskie pole.
Słyszy wrzask nieludzki u sąsiadki, więc stanęła i myśli:
— Jużci nie co, tylko biją kogoś. Trzeba iść, bronić.
A tuż i jej dziecina, co jeszcze mówić nie umiała, kwilić zaczęła z żalu, że się to komuś krzywda i ból taki dzieje.
Spojrzała Kukulina ku drodze, spojrzała ku słońcu, że już podbiegło w górę, żal jej było czas tracić, jako, że robotna była bardzo, ale przecież litość przemogła. Idzie tedy do sąsiadki, a tu drzwi zamknięte.
— Sąsiadko! — woła. — A któż to tam tak krzyczy?
A baba:
— Nie wasza w tem rzecz! Idźcie swoją drogą!
Więc Kukulina:
— Sąsiadko! — woła znowu. — Jużci ani chybi, tylko swojego Jaśka bijecie. Folgujcież mu, boć to małe jeszcze:
A baba:
— Taki on mój, odmieniec, jak i ten zły wiatr, co po polu lata!
— Choćby i nie wasz był, folgujcie, bo ciężko tego krzyku słuchać!
A już i Marysia coraz rzewniej płakać zaczynała.
Więc baba w złości:
— Widzicie ją, jaka miłosierna!... Jaką się to opiekunką obrała! Ruszaj, skądeś przyszła, a do cudzych drzwi nosa nie wtykaj, bo ci przytną razem i z tą piszczką twoją!
Przykro było Kukulinie taką odprawę wziąć; ale że w chałupie ucichło, więc myśli: