Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na domiar złego, rzucając dokoła kosemi swemi oczami, spostrzegł, że Kasia mile patrzy na farbiarzowego syna. Przy pierwszéj więc sposobności do Duniaka zaszedłszy, bąknął coś o tém staremu. Rybak zatrząsł się, za kark go pochwycił i, podniósłszy wysoko, przez płot do farbiarni rzucił, a potém splunął, ręce w połę wytarł, jakby po dotknięciu padliny, i siadł dumać na ławie, oddychając gniewnie i głośno. Czy wierzył, czy nie wierzył — trudno było wiedziéć; dziewczynie jednak swojéj nie rzekł i słowa; czas tylko jaki patrzał pilnie na jéj bladawą, dziecinną jeszcze twarzyczkę i ciężko wzdychał. Rudy Franek długo w pokrzywach pod płotem leżał, jak garnek rozbity, nareszcie pod wieczór, pozbierawszy się jakoś, klnąc i stękając, na farbiarnię wrócił, z sercem kipiącém nienawiścią i zemstą dla hardego starca i jego pięknéj córki.
Odtąd, ilekroć do miasteczka zaszedł, dziwy opowiadał o „urocznéj” dziewczynie Duniaka, która się pokochała w żydzie i na „katolika” (tu pięścią uderzał w chude, zapadłe piersi) patrzéć nawet nie chce.
Zgorszenie było powszechne; kumoszki głowami kiwały, wzdychając; dziewczęta chichotały szyderczo; chłopcy się odgrażali, słowem, wszystko aż wrzało przeciw biednéj Kasi, jak w poruszoném mrowisku.
Nadszedł dzień Bożego Ciała. Ustawiono w rynku ołtarze. Dziewczęta z miasteczka szły w bieli i w kwiatach, niosąc chorągwie złociste i jaskrawo malowane obrazy. Jedna tylko Kasia Duniaczka nie śmiała iść z niemi, i wtedy dopiero, kiedy procesya do kościoła weszła, przypadła biedna dziewczyna na progu kruchty, łącząc swój głos, łzami nabrany, z płaczem