Strona:PL M Koroway Metelicki Poezye.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
178

Gdy zbrodnię w sercu karmni skrycie.
Latarni służbę przy niej pełni
Srebrzysty miesiąc w blasku pełni;
Jej strażnicami palm są rzędy,
Z nią fale szumią swe gawedy.

W niej zdawna mieszkał już wygnaniec
I Zoraima imię nosił.
On na tej ziemi był skazaniec,
Lecz przebaczenia on nie prosił.
Mógł być szczęśliwy, lecz błogości
W zabawach szukał wciąż uciesznych,
Był grzeszny, lecz doskonałości
Od innych żądał, jak sam grzesznych.
W poziomem szukał on wielkości;
Za szczęście biorąc szczęścia mary,
W nadziejach pełen lękliwości,
W bezpożytecznej ostrożności
On do nikogo nie miał wiary.
Miłował noc, swobodę, góry,
Świat cały... lecz od ludzi stronił...
Choć kochał ich, to miłość gonił:
Na czole nosząc zimne chmury,
Z zasady był jej dumnym wrogiem,
Niepomny, że gdy w ludzkiem łonie