Przejdź do zawartości

Strona:PL Lord Lister -92- Zatopiony skarb.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

derson mógł przez nieuwagę wypuścić z ręki liny. Jeśli to uczynił, musiały go skłonić do tego poważne przyczyny. Henderson wierzył, że Raffles nie pozostawi go własnemu losowi lecz ruszy jego śladem.
Gdy podobne myśli przechodziły mu przez głowę, ujrzał nagle tuż obok siebie Micaelę. Ująwszy się pod boki, piękna dziewczyna spojrzała na niego zalotnie i zaśmiała się wesoło.
— Jaka szkoda, że nie jesteś Hiszpanem — rzekła. — Mógłbyś przystać do nas i wszystko byłoby w porządku — Zgrabny z ciebie chłop, podobasz mi się... Czy wiesz o tym?
— Gadaj sobie na zdrowie dziewczyno, — odparł Henderson z humorem — przyjemnie się słucha twego gwarzenia... Nie patrz tylko na mnie takim wzrokiem bo to nie ma żadnego sensu... Już tam jakiś z twych przyjaciół pali się z zazdrości... Co za głupiec!... Patrz chwyta za nóż.
W tej chwili jeden z przemytników zbliżył się do Micaeli... Zmarszczył brwi i spojrzał na nią wzrokiem, w którym malowała się wściekłość... W prawej ręce trzymał ostry nóż.
— Bądź ostrożna, Micaelo — rzekł chrapliwie. — Ze mną nie ma żartów. Za twoje zachowanie się dwóch ludzi przypłaciło już życiem!
— Dłużej już tego nie ścierpię, Silvio — odparła dziewczyna. — Cóż ty sobie wyobrażasz? Nie jestem twoją niewolnicą!... Jestem wolnym człowiekiem i mogę robić co mi się podoba...
Mężczyzna noszący imię Sylvio zaklął i schował nóż za pas. Zbliżył się do Hendersona. W zapadającym zmroku białka jego oczu i ostre zęby lśniły niesamowicie.
— Broń się, jeśli potrafisz! — zawołał zduszonym głosem.
Henderson zrozumiał, że sprawa przedstawia się poważnie. Puścił w ruch swe potężne pięści i zanim Silvio zdążył zorientować się w sytuacji, leżał już na ziemi... Niefortunny amant miał złamane dwa żebra i zwichnięte ramię...
Micaela nie przejęła się zbytnio losem swego adoratora. Z ust jej padł wprawdzie lekki okrzyk, lecz nie był to okrzyk wywołany litością dla zwyciężonego, lecz podziwem dla zwycięzcy. Zbliżyła się znów do Hendersona i rzekła przymilnie:
— Pięknie go wykończyłeś, chłopcze!... Jaka szkoda, że nie należysz do naszych. Mam nadzieję, że zdołam cię tutaj zatrzymać. Czy będziesz mnie kochał, mój siłaczu?
— Nie rozumiem, co szczebioczesz, dzierlatko — odparł Henderson, delikatnie odtrącając od siebie śliczną dziewczynę. — Czy to ma znaczyć, że chcesz im pomóc w uwolnieniu się od tych drabów? Chyba tak daleko twoja miłość nie sięga... Muszę ci zresztą przyznać, że nie lubię brunetek od czasu, gdy pewna czarnuszka zdzieliła mnie parasolką po głowie... Hiszpanki w ogóle nie są w moim guście... Jeśli kiedykolwiek się ożenię, to napewno z Angielką, albo w najgorszym razie ze Szkotką. A teraz uciekaj duszko, bo będę wzywał pomocy!
Czy dziewczyna zrozumiała treść tych słów należy wątpić... W każdym razie, gesty jego były dość wymowne i na twarzy Micaeli ukazał się cień smutku. Odsunęła się od olbrzyma i rzekła żartobliwie:
— Namyśl się jeszcze dobrze, mój chłopcze... Mam nadzieję że zmienisz zdanie.
Irlandczyk przyglądał się tej scenie z wyraźnym zniecierpliwieniem.
— Uważać na niego, żeby nie uciekł — rzekł krótko, wskazując na Hendersona. — Okręty straży celnej nie spuszczają tej zatoki z oka. Musimy jak najprędzej dostać się do naszej kryjówki w górach. Gdybym to wszystko był wcześniej przewidział wylądowałbym w innym miejscu.
— A co zrobimy ze skrzyniami złota? — zapytał mały, krępy przemytnik o lisich, chytrych oczach.
— Masz rację, Bastos byłbym o nich zupełnie zapomniał — odparł Irlandczyk. — Zostawimy je tutaj i po tym wrócimy po nie... Przede wszystkim musimy pozbyć się towaru, który może nas zdradzić... Skarb jest tutaj zupełnie bezpieczny... Nasz nowy „przyjaciel“ — dodał, zwracając się z ironią do Hendersona — może się namyśli po drodze i wyjaśni nam jego pochodzenie... Nie zdziwiłbym się, gdyby gdzieś w pobliżu były ukryte jakieś zapomniane skarby.
Henderson, jakkolwiek nie zrozumiał słów wypowiedzianych po hiszpańsku, domyślił się jednak z gestów o co chodzi. Wzruszył tylko obojętnie ramionami i spojrzał pogodnie na Irlandczyka. Przy najmniejszym ruchu sznury wpijały mu się w ciało.
Tymczasem przemytnicy poczęli opuszczać grotę. Towar załadowany w spore paki przedstawiał wartość conajmniej pół miliona pesetów.
Przemytnicy zarzucili sobie skrzynie na plecy i ustawili się w szeregu. — — Henderson pilnowany przez dwóch uzbrojonych w rewolwery i noże mężczyzn, musiał przyznać, że banda zorganizowana była doskonale.
Tragarze czekali na rozkaz. Na dany znak, niewielki oddział począł posuwać się wąską ścieżką w głąb lądu.
Micaela szła obok Hendersona... Nie żywiła do niego widać złości za niezbyt uprzejme przyjęcie jej oświadczyn, gdyż śmiała się i gadała do niego w swym ojczystym języku bez przerwy... Olbrzym rewanżował się jej żartami w języku francuskim lub angielskim... Z kolei Micaela, która nie rozumiała ani słowa, wybuchała za każdym razem dźwięcznym wesołym śmiechem.
— Uspokój się, Micaelo — zabrzmiał surowy głos Irlandczyka — skończy się tym, że sprowadzisz nam oddział straży celnej na głowę...
Dziewcyna posłusznie zamilkła.
Henderson kroczył wraz z innymi, pogrążony w myślach. Uwagi jego nie uszedł fakt, że przed grotą pozostawiono na warcie dwóch mężczyzn, którzy mieli strzec skarbu... Przy łodziach ukrytych w przystani pozostało dwóch innych, reszta zaś w liczbie około trzydziestu ludzi, obładowanych jak juczne wielbłądy, mozolnie posuwała się w górę.
Pół godziny minęło zanim dotarli do celu wyprawy.
Dróżka przez cały czas wyprawy pięła się wśród stromych skał, poczym nagle urwała się u stóp występu skalnego. Zdawało się w pierwszej chwili, że na tym ścieżka się urywa. Było to jednak złudzenie. Henderson spostrzegł ze zdumieniem że przemytnicy znikają kolejno w niewielkim otworze, mieszczącym się w północnej ścianie owej skały.
Otwór ten był tak mały, że Henderson prześlizgując się przezeń musiał wstrzymać oddech. Prowadził on do wnętrza obszernej groty o średnicy około dwudziestu metrów. Pełno w niej było nierozpakowanych skrzyń, beczek i bel towaru, pochodzących z przemytu.