Strona:PL Lord Lister -46- Kontrabanda broni.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

John Raffles spojrzał we wskazanym kierunku i ujrzał w oddali barkę wielkości łupinki orzecha. Była to istotnie łódź ratunkowa statku. Kapitan i załoga spuścili ją na wodę pokryjomu i uciekli.
Raffles skierował się spiesznie w stronę steru, ażeby wyprowadzić statek z prądów, które ciągnęły go w stronę lądu. Koło obracało się w jego ręku tak lekko, że począł podejrzewać, czy czegoś nie uszkodzono w sterze. Pochylił się aby sprawdzić. Spojrzał na drut łączący maszyny ze sterem. Był przecięty. Statek płynął bez steru. Z każdą sekundą zbliżał się coraz bardziej do niebezpiecznych skał. Raffles dostrzegał nawet gołym okiem białą pianę, rozbijającą się u śmiercionośnych skał.
Bukana przybiegł za nim do steru. Spostrzegł dzieło zniszczenia dokonane przez bandytów i wrócił szybko do swego towarzysza, który pozostał przy Chafley Brandzie. Obydwaj wszczęli ożywioną rozmowę. John Raffles nie wiedział co robić, aby uniknąć katastrofy. Statek zdawał się być skazanym na zagładę. Raffles powrócił do swego sekretarza i poprosiwszy go o papierosa rzekł:
— Well, mój chłopcze. Kto wie, co może stać się z nami lada chwila. Sądzę jednak, że mamy dość czasu, aby wypalić dobrego papierosa. Pal więc go z szacunkiem.
— Czy sądzisz naprawdę — odparł Charley, — że wyprawa do Afryki skończy się... hm... tutaj na tych skałach?
— Mój drogi, powinno nam być wszystko jedno, gdzie się nasze podróże kończą, — odparł Raffles z uśmiechem.
Spojrzał nagle w kierunku Somalisów. Jeden z nich wdrapał się na główny maszt i ześlizgnął się teraz jak małpa po sznurach. Następnie obydwaj czarni poczęli ciągnąć z całych sił sznury i żagle... wielki żagiel rozwinął się wspaniale. Murzyni wydali okrzyk radości.
Zbawczy żagiel wydymał się na wietrze. Statek zwrócił się w bok i następnie począł płynąć w kierunku odwrotnym. Skały pozostały daleko w tyle. Bukana zbliżył się do lorda Listera, z podziwem przyglądającego się temu zwrotowi.
— Bukana i Sativo poprawili żagle, które zbrodniarze przecięli. Bukana zna się na żaglach. Bukana dobry żeglarz. Bardzo szybko być teraz w Beira.
Noc. już zapadła, gdy zbliżyli się do portu w Beirze i zarzucili kotwicę. Mimo ciemności na brzegu zauważono ich przybycie. Kilka barek, a między nimi żaglówka z zielonym światełkiem na maszcie, zbliżyło się do nowoprzybyłych.
Na żaglówce płynął jakiś Arab, który wołał już z daleka:
— Czy to Tolkano z Zanzibaru?
— Prosimy na pokład sir — odparł Raffles. — Mam panu do powiedzenia coś bardzo ciekawego.
— Kim pan jest? — zapytał Arab. — Pragnę mówić z kapitanem.
— Prosimy na pokład — powtórzył Raffles. — Niech się pan zbliży. Zrzucimy panu drabinkę. Ja jestem kapitanem.
Arab zwrócił się w stronę towarzyszących mu ludzi. Rozmawiali z sobą przez chwilę z ożywieniem. Następnie dał jakiś znak i mała barka z zielonym światłem oraz inne łodzie, szybko zawróciły do portu.
— To są łotry tej samej kategorii co ci, których mieliśmy na naszym okręcie — rzekł Raffles. — Co nas to zresztą obchodzi. Urządzimy sobie teraz z naszych prywatnych zapasów małą angielską kolacyjkę. Następnie zapalimy doskonałe cygara.
W godzinę później Raffles, Charley Brand i jeden z czarnych spali już snem sprawiedliwych. Natomiast drugi czarny z karabinem, przewieszonym przez ramię, pełnił wartę, jak prawdziwy żołnierz europejski.

Willy Looks i Peter Duschen zamierzali właśnie opuścić swe miejsce obok beczek, gdy Hans Damp wyszedł nareszcie z konsulatu angielskiego... Z daleka począł powiewać ku nim marynarskim beretem.
Jasnym było, że misja Hansa Dampa została uwieńczona powodzeniem.
— Hej towarzysze! — zawołał zbliżając się szybko. — Mamy znów robotę! Jutro rano ruszamy na morze. Ja jako sternik, wy zaś jako majtkowie! W podróż czterotygodniową...
— Do Europy? — zapytał Looks.
Hans Damp włożył swój beret pod pachę i otarł spocone czoło.
— Tego nie potrafił mi nawet wyjaśnić sam konsul — odparł. — Jakiś jego znajomy, zdaje się cudzoziemiec prosił go, aby mu skompletował załogę. Właśnie dlatego gościa mamy pracować.
Wszyscy troje pochylili swoje głowy nad kartą wizytową konsula, na której wypisane było po angielsku. — „Przesyłam panu sternika nazwiskiem Hans Damp i dwuch majtków jako załogę „Iduny“. Sternik Hans Damp może dowodzić statkiem pod własnym nazwiskiem“.
Willy Looks i Peter Duschen otworzyli szeroko oczy:
— Hm, hm. — mruknął Duschen — zostałeś kapitanem? —
— Do diabła! gdybym był wiedział... Nic nie rozumiem z całej tej sprawy? — odparł Hans Damp z zakłopotaniem. — Konsul powiedział mi, że przyjaciel jego stracił kapitana, który zwykle dowodził jego statkiem, i że bierze mnie w charakterze zastępcy aż dopóki nie znajdzie drugiego.

— Jak się nazywa ten armator?