Strona:PL Lord Lister -20- Miasto Wiecznej Nocy.pdf/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chliwa chińska masa. Tysiące żółtych ciągnęła powoli wzdłuż krętych uliczek, zatrzymywało się przed wystawami i znikało w nieznanych zakamarkach. Wielkie kolorowe latarnie z papieru chwiały się na wietrze u węgłów brudnych domostw. Potworne goteskowe rysunki i emblematy wskazywały sklepy i miejsca zabaw. Girlandy różnobarwnych i sztucznych kwiatów zawieszone były nad ulicami. Wszystko to razem przypominało raczej Szanghaj, niż amerykańskie miasto San-Francisko.
Tu i owdzie błyszczały sztuczne ognie, odwiecznym zwyczajem zapalane w całych Chinach podczas dni świątecznych. Hałas był ogłuszający. Podniecony tłum zbijał się w twardą masę, jak stado błędnych owiec. Przywykli do tych czysto orientacyjnych widoków policjanci obojętnie przedzierali się przez to rojowisko ludzkie, torując w nim sobie energicznie drogę. Od czasu do czasu padały pod ich adresem ostre słówka których na szczęście nie rozumieli, słowa pełne ironii i szyderstwa, wzbudzające w tłumie wybuchy wesołości. Nie odpowiadali nawet na to. Dopiero gdy zaczynały one przybierać bardziej agresywny charakter, gdy rzucano w nich kulami papierowymi lub skórkami owoców, dopiero wówczas dzielni policjaci dawali śmiałkom należytą odprawę...
Raffles i jego przyjaciel Charley Brand przechadzali się również w tym samym czasie po chińskim mieście. Charley z zaciekawieniem rozglądał się dokoła: Dla niego wszelkie manifestacje życia Dalekiego Wschodu miały urok bajki z tysiąca i jednej nocy. Raffles trzymał go mocno pod ramię gdyż inaczej tłum, drepczący drobnymi kroczkami, rozdzieliłby ich niezwłocznie. Z głównej ulicy skręcili w wąską, lecz mniej zaludnioną bocznicę Setki podobnych krętych uliczek otaczały powikłanym kłębowiskiem środek chińskiej dzielnicy — tak zwane Złote Wzgórze. Raffles pragnął odnaleźć adres jednego znajomego chińskiego kupca, nazwiskiem Shu-Wang. Nagle, w momencie gdy przechodzili obok chińskiej herbaciarni, doszedł ich uszu przeraźliwy, rozpaczliwy krzyk ludzki. Nie było wątpliwości, że był to głos białej kobiety.
Raffles zawahał się: po chwili skierował swe kroki prosto w stronę herbaciarni, z której wyszło kilku Chińczyków, odzianych w fioletowe szaty. Na widok białych, jeden z Synów Nieba zawołał złą angielszczyzną.
— Idźcie swoją drogą... Nie wchodźcie do tego sklepu!
Zanim Raffles zdążył odpowiedzieć, Chińczyk zginął w bocznej uliczce. Lord Lister rozejrzał się niezdecydowanym wzrokiem dokoła.
— Na pomoc! Na pomoc!.. — rozlegało się rozpaczliwe wołanie.
Lord Lister puścił ramię Charleya, pchnął potężnie drzwi i w jednej chwili znalazł się wewnątrz sklepu. Dał się słyszeć odgłos gwizdka — umówiony sygnał rzucony przez niewidzialnego wartownika... — Zapóźno! Raffles ujrzał leżącą na ziemi młodą amerykankę ze związanymi rękami i nogami. Jedno mgnienie oka wystarczyło, aby zdał sobie sprawę, że uwięziona była kobietą przystojną i bardzo elegancko ubraną. W tej samej chwili trzy żółte głowy znikły za czymś w rodzaju klapy znajdującej się za kontuarem.
— Litości! — zawołała młoda kobieta. — Szybko, na miłość Boga! Ratujcie moją siostrę Lizzy! Chińczycy zawlekli ją do piwnicy. Tamtędy, przez przejście ukryte pod klapą! — Gdyby się pan nie zjawił, zawlekliby również i mnie...
Zanim Charley Brand zdołał usłyszeć słowo wyjaśnienia, Raffles wskoczył w ziejący otwór przejścia. Więcej jeszcze zdumiony niż przerażony, Charley spoglądał za znikającym w ciemnościach swym mistrzem. Chciał wołać za nim, aby się miał na baczności, ale nie zdążył. Ciężka przykrywa drewniana, poruszana prawdopodobnie jakimś niewidzialnym mechanizmem, zasunęła się nad otworem i zamknęła go szczelnie.
Napróżno Charley starał się oderwać klapę. Mocne żelazne zawiasy udaremniały jego wysiłki Nie zwracając uwagi na jęki Amerykanki która ze łzami w oczach błagała, aby ją zwolnił z więzów, Charley przyłożył ucho do drewnianej klapy i począł nasłuchiwać z wytężeniem.
Nagle drgnął. Przytłumiony odgłos strzałów rewolwerowych doszedł do jego uszu. Sześć... siedem... liczył kolejno detonacje. Prawdopodobnie lord Lister strzelał do swych prześladowców. Strzałom tym odpowiedziały niewyraźne okrzyki i jakieś głuche, trudne do wytłumaczenia odgłosy... W końcu wszystko ucichło. Śmiertelna cisza królowała w zakazanym przejściu.
Jęki młodej kobiety przywróciły Charleya do przytomności. Odwrócił się, wyciągnął z kieszeni nóż i przeciął krępujące go więzy. Podniosła się z trudem przy jego pomocy i usiadła na jednej ze skrzyń od herbaty, których pełno było w składzie.
— Kim pani jest? — zapytał Charley Brand. — Czy nie jest pani zbyt zmęczona, aby mi odpowiedzieć na to pytanie?
— Nie, nie... Powiem panu wszystko.. My — to jest ja i moja siostra biedna Lizzi, która znikła w moich oczach....
— Więc siostra pani znikła? — zapytał Charley, który nie wiedział o tym, co stało się przed jego przyjściem.
— Niestety.... Cóż się teraz ze mną stanie?
Charley zrozumiał, dlaczego lord Lister rzucił się tak gwałtownie do przejścia.
— Jesteśmy córkami przemysłowca, którego zna pan z całą pewnością. — Ojcem naszym jest Oswald Harrison, król zboża — ciągnęła dalej amerykanka.
Charley zamyślił się. Zdawało mu się, że nazwisko słyszał już kiedyś z ust swego przyjaciela.
— W jaki sposób znalazła się pani w tak strasznej sytuacji, miss Harrison?
— Wciągnięto nas... Wczoraj zjawił się u nas wędrowny kupiec, który pokazał nam przecudne materiały, wspaniałe brokaty złote, starożytnej roboty. Człowiek ten powiedział mi, że likwiduje swój sklep w San Francisko, ponieważ brat jego zmarł i zgodnie ze starym chińskim obyczajem pragnie zawieźć jego ciało do ojczyzny. Dlatego też postanowił sprzedać szybko swój skład, po cenach bardzo niskich. Zaproponował nam, abyśmy odwiedziły go nazajutrz, to jest dzisiaj, w jego sklepie. Zgodziłyśmy się i przed udaniem się tutaj wstąpiłyśmy po nasze dwie przyjaciółki, Mary Bertrand, córkę Jima Bertranda, i Elsi Cording.
Charley uczuł, że strach ściska mu serce. Nie miał odwagi zapytać się o los tych dziewcząt. Miss Harrison zrozumiała nieme pytanie, zawarte w jego milczeniu.
— Obydwie nieszczęśliwe spotkał ten sam los co i moją siostrę.
— W jaki sposób to się stało?