Przejdź do zawartości

Strona:PL Lord Lister -20- Miasto Wiecznej Nocy.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miał donośny jego głos. — Oto maszyny, które miały nas zamordować...
Znajdowali się w pokoju, gdzie nagromadzony był szereg maszyn bloków i łańcuchów. Maszyny te służyły niewątpliwie do wprawienia w ruch olbrzymiego bloku metalowego, który najeżony nożami miał się spuścić nieubłagalnie na ich głowy. Pomiędzy maszynami tłoczyło się trwożliwie pięćdziesięciu Chińczyków. Kapitan Smyth zastał ich całkiem nieprzygotowanych do oporu. Na widok sześciu ich towarzyszy, którzy padli pod gradem kul białego człowieka, reszta cofnęła się z przerażeniem. Kilka świec rzucało ponure światło na całą tą scene. Niektórzy z Chińczyków rzucili się do drzwi, ukrytych za maszynami.
— Strzelać — zakomenderował kapitan Smyth.
Grad kul posypał się w kierunku żółtych. Kilku z nich opadło na bronzową płytę, która opuściła się już na dwa metry. Pozostali jak szczury rozbiegli się po różnych galeriach. Policjanci zajęli się ofiarami. Podnieśli rannych zostawiając na miejscu około dwunastu zabitych. Szesnatu bandytów związano i po drabince zniesiono do centralnej jaskini, aby ich zabrać z sobą w powrotnej drodze. Obejrzawszy dokładnie raz jeszcze halę maszyn, policjanci spostrzegli, że oprócz kilku wąziutkich galeryjek biegnie z niej korytarz normalnej wysokości. Postanowili więc iść dalej tym korytarzem. Posuwali się naprzód w ciemnościach. W pewnym momencie korytarz ten rozdzielał się na pięć nowych galeryjek. Nie chcąc dzielić się, kapitan Smyth postanowił obrać jedną z nich, która wydawała mu się szersza od innych. Tym razem nie natrafiono na żadne przeszkody. Zwykłe drewniane drzwi ustąpiły po naciśnięciu klamki. Znaleźli się nagle w wilgotnej, pełnej dusznych oparów, jaskini. Głośne przekleństwo wybiegło mimowoli na usta kapitana Smytha. W jaskini tej znajdowało się aż dwanaście drzwi. Nie były to jednak drzwi opancerzone, lecz zwykle drewniane drzwi, ozdobione niezwykle piękną chińską ornamentacją. Pięć z nich zamykało korytarze zstępujące w głąb ziemi. Dopiero szóste drzwi kryły za sobą schody wznoszące się do góry. Na kamiennych stopniach widniały jeszcze świeże ślady stóp. Smyth postanowił obrać tę właśnie drogę.
I znów powtórzyła się ta sama historia. Znów znaleźli się na korytarzu, na który wychodziło kilkanaście drzwi. Które otworzyć? — zadawał sobie pytanie kapitan Smyth. Przykry zapach palonego tłuszczu drapał ich nozdrza. Smyth zdecydował się otworzyć te drzwi, z których szczeliny padała skąpa smuga światła. Otworzył je nagłym ruchem: mężczyźni i kobiety leżące na brudnych matach zerwali się z okrzykiem przerażenia. Migocące lampki zawieszone były na ścianach, wzdłuż których leżeli nieruchomo palacze opium. Zapach zgniłych ryb i zjełczałego tłuszczu zatruwał powietrze.
— Ręce do góry! Niech nikt nie śmie się ruszyć ze swego miejsca... Zbliżać się do mnie pokolei wraz z papierami!
Przerażenie żółtych nie miało granic. Drżącymi dłońmi wyjmowali kolejno z swych watowanych ubrań brudne dokumenty. Smyth obejrzał je stwierdzając jednocześnie ze zdumieniem, że wszystkie były w porządku.
— Oczywista — mruknął do siebie — nic łatwiejszego. Mają widocznie fabrykę fałszywych paszportów... Przy tak świetnej organizacji.
— Gdzie mieszkacie? — krzyknął zwracając się w stronę żółtych. — Kto jest właścicielem tego domu?
— To Hill Street, dobry panie — odparł jeden z Chińczyków, zginając się pokornie.
— Hill Street, właścicielem być Czu-Hang-Lin.... Mieszka na trzecim piętrze.
— Jakże to? — odparł Smyth. — Więc ten dom wychodzi na Hill Street?
Spostrzegł, że Chińczycy spoglądają na niego ze zdumieniem. Nie mogli sobie wyobrazić, że ktoś mógł dotrzeć do tego miejsca, przedzierając się przez podziemne korytarze Miasta Wiecznej Nocy Wyobrażali sobie, że policjant przyszedł tu prosto z ulicy.
— My być biedni ludzie... Biedni Chińczycy My nie mieć pieniędzy, kapitanie... My mieszkać w piwnicach... Właściciel — bogaty człowiek lecz nie mieć serca dla biednych ludzi...
Smyth obrzucił całą tę wielką izbę badawczym spojrzeniem Nie zauważył nic podejrzanego. Wraz ze swymi ludźmi obrał drogę prowadzącą na powierzchnię ziemi, nie raczywszy obdarzyć Chińczyków ani jednym słowem wyjaśnienia Około dwunastu pięter dzieliło ich od poziomu ulicy. Był to więc rodzaj drapacza nieba, zbudowanego w odwrotnym kierunku.
Wyszedłszy na powierzchnię zauważyli z nie małym zdziwieniem, że zaledwie dwa domy dzieliły ich od składu herbaty, przez które weszli do głębin.
Podziemne Miasto chińskie pozostało dla nich w dalszym ciągu nierozwiązaną zagadką.

Raffles rozpoczyna grę

Raffles szybko wracał do zdrowia po swym upadku. Z zaciekawieniem śledził w gazetach przebieg ostatnich wydarzeń w dzielnicy chińskiej.
— Ostatnia przygoda — rzekł do swego sekretarza i przyjaciela — przyczyni się niewątpliwie do mego celu. Goddam: ci bandyci o skośnych oczach przygotowują mi pracę bardziej jeszcze ciekawą, niż opróżnienie w jasny dzień pancernej kasy Banku Angielskiego. Muszę dokonać tego, czego nie potrafiła dokonać policja amerykańska, niewiele wyżej stojąca od policji angielskiej... Muszę oswobodzić trzy dziewczyny, uprowadzone przez tych łotrów!
Popołudniu wyszedł z hotelu wraz ze swym przyjacielem i poczynił cały szereg zakupów.
W kilka godzin później w przebraniu chińskiego robotnika opuścił hotel, udając się prosto do Chińskiego Miasta.
Zamierzał odwiedzić tam herbaciarnię swego dawnego przyjaciela Szu-Wana. Adres jego ustalił w czasie swej przymusowej bezczynności.
Szu-Wan znany był dobrze mieszkańcom San-Francisko jako antykwariusz.
Raffles znał go z tych czasów, kiedy brat jego został uwięziony w Angli za wielką aferę oszukańczą. Został skazany wówczas na dwanaście lat więzienia i na wysoką karę pieniężną. Szu-Wan, który uwielbiał swego brata, zwrócił się do Rafflesa, ofiarując mu pól milion a dolarów za uwolnienie brata. Lister odmówił, uważając karę za słuszną. Wybierając się obecnie do Szu-Wana, Lister jeszcze raz rozważał całą tę historię. Miał nadzieję, że przy jego pomocy uda mu się rozwiązać ta-