Strona:PL Lord Lister -03- Sobowtór bankiera.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
9

— Do licha! — zaklął Raffles.
Daisy wzdychała ciężko. Raffles mierzył pokój dużymi krokami.
— Lordzie Hoensbrook — rzekła — Gotowa jestem teraz podzielić się z panem mymi podejrzeniami które przeszły prawie w pewność. Cy chce mnie pan wysłuchać?
Skłonił się na znak zgody. Spojrzała na niego chłodno.
— Lordzie Hoensbrook — rzekła — Jest pan niewątpliwie w kontakcie z włamywaczem Rafflessem... Ale to nie on dokonał tego włamania. Dokonał go pan... lordzie Hoensbrook...
Mówiąc to wybuchnęła płaczem.
Nie mogła mówić wicej... Ze dumieniem spojrzała na pełną obojętności postawę lorda.
— Podejrzewa mnie pani, że jestem zwykłym złodziejem - włamywaczem... Wczoraj wieczorem skradłem, powodowany chęcią zysku, becenne klejnoty.. Powiem więcej... w ciągu godziny zdołałem dokonać rzeczy, na którą fachowiec jubiler potrzebowałby conajmniej całych tygodni... Zastąpiłem klejnoty prawdziwe zręczną imitacją? Czy to chciała pani o mnie powiedzieć?
Na twarzy jego odmalowało się zdenerwowanie. Spojrzał na nią ze wzgardą:
— Proszę mi wybaczyć, milordzie — rzekła, wyciągając do niego dłoń.
— Lady Montgomerry — ciągnął dalej — Jeśli ktoś tu popełnił fałszerstwo, to tylko osoba, której nazwisko wymienię, jeśli pani mi na to zezwoli...
Proszę o to.
— Lord Mongomerry, pani małżonek — odparł spokojnie.
Spojrzała mu w oczy:
— Mój Boże... kilka tygodni temu oddawał ten naszyjnik do naprawy...
Rozumuje pani zupełnie trafnie... właśnie wówczas sporządzoną została imitacja...
— Co za łotr! — wykrzyknęła z oburzeniem...
— A teraz chciałbym zapytać panią o adres jubilera — rzekł Raffles.
pan zamierza zrobić? — zapytała przerażona.
— Nic, coby mogło narazić na hańbę imię pani małżonka... Może mi pani zaufać w tym względzie... W swoim dobrze zrozumianym interesie zechce pani zachować jak najdalej idącą dyskrecję, komunikując o wszystkim swym rodzicom...
— Zastosuję się do pańskich żądań... Ale...
— Czy potrzebne są pani jeszcze jakieś wyjaśnienia?
— Tak... To włamanie...
— Nie zostało popełnione przez lorda Hoensbrooka — rzekł z mocą.
— Jakież motywy popchnęły Rafflesa do tego czynu?
— Miłość bliźniego — odparł.
— Musi to być człowiek o niezwykłej inteligencji i szlachetnej duszy — odparła rozmarzonym tonem. — Czuję, że takiego człowieka mogłabym po kochać.
Spojrzała nań przerażona swoją szczerością.
Utkwił pałające spojrzenie w jej błękitnych oczach.
Nagle zrozumiała wszystko
— To pan jest...
— John C. Raffles!...
Zemdlona upadła na sofę...


∗             ∗

W godzinę po tej rozmowie, Raffles siedział przy fortepianie, w wielkim salonie Montgomerrych. Miał to samo audytorium co dnia poprzedniego. Skończył grać koncert Bacha i przeszedł do preludium i Fugi.
Daisy w kostiumie podróżnym, weszła do gabinetu męża. Zastała go zajętego żywą rozmową z szczupłym, niskim człowiekiem.
Był to komisarz policji — Baxter.
Daisy zaczerwieniła się wbrew swej woli.
Baxter przeszył ją uważnym spojrzeniem, od którego cała krew zbiegła z jej twarzy.
— Pozwól na chwilę — rzekła do męża.
Otworzył drzwi do sąsiedniego pokoju:
— Czego chcesz? — zapytał ostro.
— Chciałam ci zakomunikować, że wyjeżdżam... Otrzymałam wiadomość, że rodzice są chorzy... Będę z powrotem za parę godzin.
— Teraz, kiedy cały dom pełen jest gości?...
— O, goście wybaczyli mi z góry... Zresztą będę niebawem z powrotem...
— Uważam twe postępowanie conajmniej za dziwne — rzekł — I dlatego tylko, żeby mi powiedzieć, wyprowadziłaś mnie z mego gabinetu?...
— Nie znoszę tego człowieka! — rzekła.
Ogarniała ją głucha złość i niepokój na myśl o niebezpieczeństwie, na które narażony był człowiek, którego kochała... Znienawidzony mąż odezwał się skrzeczącym głosem:
— Nie znosisz tego człowieka — odparł — A to dziwna historia... Inspektor Baxter jest zdania, że kradzieży nie mógł dokonać nikt z zewnątrz... Popełnił ją ktoś, kto doskonale znał miejsce ukrycia kosztowności... Bandyci nie wzięli papierów wartościowych... Zabrali tylko gotówkę oraz klejnoty... Należy wysnuć stąd wniosek, że zależało im w pierwszym rzędzie na naszyjniku. Jest charakterystyczne, że prócz ciebie i twojej rodziny nikt na całym świecie nie wiedział, że klejnot ten znajduje się w mym ręku, tytułem zastawu...
Słowa te wypowiedział ze szczególnym naciskiem.
Pobladła... Czyżby ten człowiek śmiał podejrzewać własną żonę? Ujrzawszy jej bladość tym silniej zaczął podkreślać swe niecne insynuacje.
— Czy to nie zadziwiające, że na kilka dni przed popełnieniem kradzieży, żądałaś ode mnie zwrotu klejnotów?
Złość i zraniona duma odebrały jej głos.
Chciała mu powiedzieć, że uważa go za nędznego kłamcę, lecz wstrzymała ją myśl, że niepotrzebnie narazi na niebezpieczeństwo Rafflesa.
Zbliżyła się doń i rzekła:
— Brutalna bestio!
Chciał się rzucić na nią, lecz zdążyła wcześniej zatrzasnąć za sobą drzwi.
— Żmija! — syknął w ślad za nią. — Teraz wiem, że się nie pomyliłem. Nie będę miał względów na nikogo, tam. gdzie idzie o pieniądze...
Trawiony wewnętrznym niepokojem, wrócił do gabinetu, gdzie oczekiwał go Baxter.
— Im więcej zagłębiam się w tę sprawę — tym mocniejszego nabieram przekonania, że włamania mógł dokonać tylko ktoś z domowników — rzekł komisarz policji. — Nie chciałbym tu obrazić nikogo, ale podejrzenia moje koncentrują się koło jednej osoby...
— Kogo?
— Pańskiej małżonki.