Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Rozdział XII

Pewnego wczesnego wieczoru, gdy Martin zmagał się właśnie z nowym sonetem, w którym zamknąć próbował napróżno treść piękna, co jak lotny tuman kłębiło mu się pod czaszką — zawołano go do telefonu.
— Głos damy, wytwornej damy — zakpił przy okazji pan Higginbotham. Martin podszedł do aparatu, wiszącego w kącie sklepu, i poczuł, jak opływa go fala gorąca na dźwięk głosu Ruth. W walce z sonetem zapomniał był o jej istnieniu, teraz zaś na dźwięk tego głosu miłość ogarnęła go nagle, jak potężna nawałnica. Cóż za głos! — Subtelny i słodki niby strumień dalekiej, przymglonej muzyki, a może jak dzwonek srebrzysty o doskonałym kryształowo-czystym tonie. Żadna kobieta nie miała podobnego głosu. Było w nim coś płynącego z zaświatów. Martin tak był oczarowany, że zaledwie rozróżniał słowa panienki; musiał jednak opanować grę twarzy, wiedząc, że oczy szwagra śledzą go, jak szpiegi.
Ruth niewiele miała do powiedzenia: Norman miał towarzyszyć jej na odczyt, ale rozbolała go gło-