Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pędrak czteroletni może o gładko wystrzyżonej czaszce i o sprytnych oczach. Wykąpał się był niedawno, ale mu żal odejść; przykucnął na bulwarku, oczyma bierze udział w zabawie i staje dęba z uciechy, gdy pies robi wystraszoną minę przy nurkowaniu chłopców.
Spojrzenia galeryi chwytają kolejno osoby i czyny mniej lub więcej bohaterskie, wyodrębniające się z ogólnej krętaniny i wrzawy. Oto, na łasze, jakiś nagus przemyślny wyciąga z wody gałęzie i ogłasza tonem zaborcy nowych światów:
— To moje!
Nikt nie myśli podawać w wątpliwość jego prawa do łupu, niemniej przeto w okrzyku »to moje« brzmi groźba straszliwa, skierowana do niewidzialnych ale możliwych przeciwników tego zaboru.
Ot tamten szturga przed sobą wodę kawałkiem tyczki i naucza:
— Widzicie, ja gruntuję, jak idę.
Kilka zmoczonych głów zwraca się ku niemu, ale nie znajdując w czynności gruntowania onego pobudki do rozmyślań lub zarzutów, pierzcha i zmusza wynalazcę czerpać radość jedynie w zadowoleniu wewnętrznem.
Oto inny spryciarz próbuje skierować na siebie uwagę ogółu. Pełza po mieliźnie, i wymachując rękami, oznajmia wszem wobec: