Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jegomość uśmiechnął się nieznacznie. Lech nie potrzebował wielkiego domyślności wysiłku, ażeby poznać w nim Władysława Platera, fundatora muzeum. Kiedy więc się Plater uśmiechnął, bohater nasz w następujący przemówił do niego sposób:
— Pozwól pan złożyć sobie podziękowanie serdeczne...
— Za co?... — zapytał tenże.
— Za ratunek burzami miotanych resztek z rozbicia korabia polskiego...
— Ha! panie... inni gadają, my robimy, inni się kłucą, my zbieramy i składamy, resztki wprawdzie, ale nie z korabia rozbitego... Korab’ polski nie rozbity... o! nie... Kto to panu powiedział, że rozbity?... moskale chyba?... Polska, panie, jest rozszarpana, ale żyje... i zcali się w chwili, gdy się wszyscy zgodzimy na jedno... Ja w to wierzę i wierzyć w to musisz tak pan, jak Polak każdy... Że tak jest, że Polska żyje, macie panowie świadectwo oto tu...
Ramię podniósł, do koła niém powiódł i dodał:
— Zwiedzajcie, dowiadujcie się, uczcie i wychodźcie ztąd pokrzepieni na duchu...
Rzekłszy to, odwrócił się i poszedł.
— Impetyk jakiś... — mruknął kontuszowiec do siebie.
W chwili téj z drzwi sali przyległéj wynurzyła się para z pod pomnika. Pani, idąca przodem, spojrzała na Lecha, a ujrzawszy go zamyślonym, wzrok dłużéj zatrzymała na nim. Wzrok jéj chodził z taką uwagą po młodego człowieka postaci, jakby analizował takową w najdrobniejszych onéj szczegółach. Lech nie czuł go na sobie; myślał zapewne w téj chwili nad słowami Platera, znamionującemi silną a niczém niezachwianą wiarę; nie widział ani damy, ani towarzysza jéj, posuwających się krok za krokiem do koła sali. Kontuszowiec za to spostrzegł ich — chrząknął, odwrócił się i odezwał do Lecha półgłosem: