Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
71

długo tłumiona nienawiść szukała sposobności wyładowania się. Ha, nie był przyzwyczajony do miłości!
Ale mimo to nie złagodniał. Po odjeździe dawnej przyjaciółki może i chciałby się zmienić — lecz teraz nie mógł. Nie chciał być zmuszonym.
Z czasem jednak ten suchy stos począł mu dokuczać. Wciąż miał go na myśli, a ogólne mniemanie, że on jest sprawcą nieszczęścia, poczęło i w nim kiełkować. Przypatrywał się stosowi i liczył gałęzie codzień przybywające. Myśl o nim zaprzątała go całkowicie, wykluczając wszelkie inne. Pokonał go stos suchych gałęzi.
Z każdym dniem przyznawał więcej słuszności swoim parafianom. Schudł i w przeciągu kilku dni stał się starcem. Poczęły go dręczyć wyrzuty sumienia, aż się rozchorował. Bo czuł, że wszystko to jest w związku z owym stosem. Zdawało mu się, że umilkłyby wyrzuty sumienia, że ciężar wieku spadłby z niego, gdyby tylko tego stosu nie było.
Nareszcie całemi dniami przesiadywał wpatrzony w niego. Ale ludzie byli bezlitośni, w nocy przyrzucali nowych gałęzi.


Pewnego razu przejeżdżał tą drogą Gösta Berling. Proboszcz Broby siedział przy drodze schorzały, posiwiały. Wybierał on suche gałęzie, układał je w stosy i szeregi i bawił się niemi, jak gdyby wróciły mu lata dzieciństwa. Göście żal go było szczerze.