Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bożeński próżno starał się tumult ów poskromić, młodzież rzuciła się na nieulęknionego Strukczaszego, gdy w tym z powozu czarno ubrana, z krzykiem wyskoczyła kobieta.
To zjawisko, którego się dotąd nie domyślano, na chwilę w osłupienie wprowadziło wszystkich... Nawet przyjaciele Zbisława wylękli stanęli...
Strukczaszanka Aniela, słusznej postaci, blada, z czarnemi kosy, poważna a dziwnie piękna, objęła ojca rękami...
— Ojcze mój! zawołała — i ty mnie uwiodłeś! nie przyznałeś mi się, dokąd jedziemy... po co? Nie dałabym ci się narażać na śmierć, na gniew... na kłótnie dla mnie daremne... Ja mu oddałam pierścień i słowo, i niechcę go! niechcę! niechcę... niech ślubuje! niech będzie szczęśliwy, byle go oczy moje więcej nie widziały...
Wszyscy milczeli — pan młody zrazu stanął czerwony, potym patrząc i słuchając stał się blady, potym mu policzek i wąs drżeć zaczął, potym się chwycił za pierś, a brwi mu się ściągnęły strasznie i szrama zaczerwieniła jak wstęga krwawa.
Oczy wlepił w pannę Anielę... coś mówić