Przejdź do zawartości

Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stali koło niego jakeśmy już mówili liczni dygnitarze; z jednej strony sali ks. Czarnkowski ze świadkami swemi, to jest z ks. Wojną, jego bratem i dwoma bernardynami, z drugiej studenci.
Gdy się za wejściem króla uciszyli wszyscy, dano znak studentom, aby sprawę swoją przełożyli, z których jeden wystąpiwszy w te słowa rzecz począł.
— Miłościwy królu i panie!
Jako słońce (była to mowa wyuczona, którą jak mówią, pisał jeden z seniorów). Jako słońce na najpiękniejsze świata cuda i najplugawsze świeci robaki, tak sprawiedliwość królów, nie uważając na małość i mizerność ludzi, przyświecać im powinna. Z sercem przejętem żałością i smutkiem przyszliśmy pod tron twój Najjaśniejszy Panie, do łaskawego ucha twego przełożyć żale nasze na przytomnego tu plebana księdza Jędrzeja Czarnkowskiego.
Król spojrzał na obwinionego surowo, ale na jego twarzy nic prócz cierpliwości i spokojnej rezygnacji znać nie było. Mowca rzecz dalej prowadził.
— Dzień temu trzeci N. Panie, jako z wieczora prowadzono wedle szkoły naszej kobietę znaną całemu miastu z obrzydliwości i niecnoty swojej. Niektórzy z nas naśmiewać się z niej poczęli, a gdy krzyczeć i nawzajem lżyć nas zaczęła, z pobliskiego domku usłyszał te wrzaski ks. Czarnkowski.
Nie nasza rzecz wchodzić zkąd miała początek litość owa, którą nad tą bezwstydnicą pokazał, toć tylko pewna, bo miasto całe prawie swemi oczyma widziało, że przykazawszy sługom swoim bronić jej i nas rozpędzić, gdy oni wzięli się do wypełnienia rozkazów jego, sam wyszedł na próg domu i jawnie, w obliczności