Przejdź do zawartości

Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powszechnym nie da się im zrozumieć, rzucił ostatni raz okiem na uciekającą młodzież, i przyklęknąwszy przed wielkim ołtarzem zszedł z ambony.
Król tymczasem za kratą świadkiem będąc wszystkiego, z natury żywy, niecierpliwił się widząc jak prędko zniszczonem zostało wrażenie mowy Tarnowskiego, i w zapale swoim już by był pewno sam wyszedł ku młodzieży, gdyby nagle ustępować hurmem z kościoła nie zaczęła, tak że wkrótce biskup tylko i kasztelan w nim pozostali.
Ci udali się do króla, który niechcąc nic biskupowi powiedzieć, miał jednak minę niechętną i zamyśloną; nie słuchając prośb księży i przełożonego, który gnąc się do samej ziemi i sypiąc łaciną, do refektarza na posiłek go klasztorny zapraszał, powrócił do zamku.
Studenci tymczasem rozsypawszy się po mieście, widząc że za późno było i chcąc kilka godzin jeszcze w miłym pozostać Krakowie, odejście na dzień następny odłożyli. Pozostająca reszta dnia użyta jeszcze była od seniorów z rozkazu króla do wstrzymywania ich w mieście, chociaż sądząc ze złego skutku pierwszych usiłowań, mało się i po tych spodziewać było można.
Widać było tego dnia tłumy gromadzące się około mowców, zabierających głos wśród ulicy i uciekające przed ukończeniem pierzchliwie ze swoim krzykiem: w świat!
Pożegnania tylko, krzyki i narzekania słychać i widać było wszędzie, cały Kraków ciekawy końca, gromadził się około studentów i do późnej nocy napełniał ulice.