Przejdź do zawartości

Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przynajmniej skutecznie biorą się do drogi.
— Uparta młodzież! zawołał król. — Rady z niemi dać sobie trudno; gdybyć so starsi zrobili, znalazłbym na to inny sposób, lecz z młodemi nadewszystko powoli trzeba i łagodnie.
— Cóż kiedy powolność i łagodność nic nie nada?
— Ufam że się to jeszcze wszystko zagodzi.
W tej chwili posłałem po pana Tarnowskiego, a że tu niedaleko szczęściem bawi na wsi, prędko przybędzie. Jego i wasza księże biskupie wymowa ułagodzi wrzące umysły.
— Sobie nie śmiem pochlebiać Najjaśniejszy Panie — straciłem bowiem, jeżeli jaką miałem władzę nad ich umysłem, przez to, że mnie o zmowę z obwinionym księdzem Czarnkowskim posądzają, kasztelan prędzej co wymoże.
— Zapewne, odpowiedział król, lecz wy, jako szkół obrońca i protektor, potrzebni tu jesteście koniecznie. Tymczasem nim ujrzym pana Tarnowskiego, posłać kogoś trzeba odemnie, aby się zebrali do kościoła św. Franciszka, niepodobna albowiem dla natłoku pospólstwa mieć z niemi rzecz na ulicy.
— Ja pójść mogę Najjaśn. Panie?
— Nie, nie! odpowiedział król, ani wiek, ani godność wasza nie dozwalają, abyście i tak już tą sprawą utrudzeni, mieli sobie dla nierozumnych młokosów tyle zadawać mozołu. Jest tu pan Lasota podobno, niechaj idzie ku nim.
Potem obróciwszy się do służbowego pokojowca, który stał u drzwi, rzekł:
— Panie Kostka, idź powiedz odemnie Lasocie, aby poszedł niemieszkając ku studentom i rozkazał im