Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Musi być biedna kobiecina ta twoja macocha i własnych dziatek wyżywić nie może — ulitowała się kuna.
— Gdzie tam biedna! — wykrzyknął Jaś. — Cielątka, prosiątka, koniki ma...
— A kury?
— Pentarki nie pentarki, wszystko jest! — Jaś odpowiedział.
Kuna westchnęła.
— Pewnikiem kurnik tam murowany, że przystępu do niego niema...
Jaś opowiedział wszystko, jak i co było, i wspomniał o dziurze w dachu drewnianego kurnika, którą kuna postanowiła załatać.
— Biła mnie, jeść nie dawała — szeptał Jaś, usypiając — ale przynajmniej niech ma dobre wspomnienie o mnie!
Zasnął teraz snem głębokim i wyśniła mu się macocha, dziękująca za jego opiekę nad obórką, kurnikiem i chlewkiem. Pomimo to wszystko zaczęła go w nos szczypać, aż się obudził i zerwał na równe nogi. Razem z nim odskoczył ptak jakiś, ale wnet się zatrzymał i zaczął przypatrywać się Jasiowi.
Był to kruk.
— Na co mnie dziobiesz? — Jaś spytał.
— Przez sen otworzyłeś oczki, a ja myślałem, że to dwa brylanciki błysnęły. Wiedzieć zaś musisz, że dobry jubiler jest ze mnie i lubi bardzo wszystkie świecidełka — rzekł kruk.
— To popraw, panie kruku, macosze mojej nakrywkę od blaszanego pudełeczka, gdzie chowa dukaty tatusiowe — wyszeptał Jaś rozespany. — Na stoliku przy łóżku stoi, a świeci, jak lusterko. Zrób to dla mnie, panie kruku!... Biła mnie, jeść nie dawała, niech jednak ma dobre wspomnienie o mnie!
Kruk przyrzekł zająć się jubilerską robotą i wszystkie dukaty wynieść ze szkatułki macochy Jasia.