Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   312   —

— Niezbyt chętnie o tem mówię, sir. Może wam jeszcze o tem powiem, gdy bliżej się poznamy, co niewątpliwie wkrótce nastąpi. To dziwny przypadek, że znajdowałem się właśnie w tym pociągu, mimoto byłbym jeszcze długo szukał śladów Hallera, gdybyście wy nie byli zwrócili mojej uwagi. Nie byłbym tego odgadł, że dowódca wyłamywaczy szyn kuleje i że jeździ na gniadym koniu, a to właśnie ma dla mnie największe znaczenie. Tutaj opuszczę pociąg i pójdę śladem Hallera. Może mi będziecie towarzyszyć, sir?
— Ja, greenhorn? — zastrzegłem się z uśmiechem.
— Pshaw! Nie powinniście mi wziąć za złe tego słowa, bo wasz wygląd świadczy, że wasze miejsce w salonie, a nie na sawannie. Nigdy w życiu jeszcze nie widziałem człowieka, który z cwikierem na nosie staje na środku sawanny i strzela do odlatującego ptaka. To była z mojej strony pomyłka, za którą bardzo przepraszam. A zatem wysiadacie razem ze mną, sir?
— Hm! Może byłoby lepiej przyłączyć się do ludzi, którzy wkrótce przybędą tu z następnych stacyi, aby ścigać rozbójników?
— Nie mówcie mi o takiej pogoni. Jeden westman więcej tu znaczy, aniżeli cała kopa takiej zbieraniny. Muszę co prawda przyznać, że na to trzeba odwagi, żeby ścigać takich ludzi, bo wtedy życie ludzkie wisi niemal na włosku. Sądzę jednak, że jesteście człowiekiem, który szuka przygód, a tym razem znajdziecie tak zajmującą, jak tylko być może.
— To słuszne — zauważyłem. — Ale ja nigdy nie lubiłem mieszać się do cudzych spraw. Ten Samuel Haller nic mnie nie obchodzi, a nadto nie wiem, czy ja będę odpowiednim dla was towarzyszem.
Fred Walker łypnął szelmowsko małemi oczkami i rzekł:
— Myślicie chyba odwrotnie: to jest czy ja dla was będę odpowiedni. O to się już nie troszczcie! Gruby Walker nie zawiera koleżeństwa z pierwszym lepszym