Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   5   —

co wyglądało tak, jak gdyby jakaś niewidzialna siła chciała mu je z głowy powykręcać. Zauważyłem, że obcy zamierza zeskoczyć z siodła, aby trop zbadać dokładnie, na co byłby niepotrzebnie stracił wiele cennego czasu. To też powstrzymałem go od tego okrzykiem:
— Halo, hej, człowieku! Jedźcie dołem i przybliżcie się trochę ku mnie!
Równocześnie zmieniłem swoją postawę, aby mię mógł zobaczyć. Klacz także głowę podniosła, wyprężyła uszy naprzód, jak gdyby się starała pochwycić w nie mój okrzyk jak piłkę i wywijała przytem pilnie kawałkiem ogona.
— Hallo, master! — odpowiedział jeździec. — Na drugi raz zapanujcie nad swoim głosem i ryczcie cokolwiek ciszej! Na tej starej łące nigdy się nie wie, czy tu lub ówdzie nie tkwią jakie uszy, które nie powinny nic słyszeć. Chodź, Tony!
Na skutek tej zachęty rozstawiła klacz niesłychanie długie nogi i stanęła potem sama obok mojego mustanga, a spojrzawszy nań wyniośle i z wielką niechęcią, zwróciła się do niego wprost niegrzecznie pewną częścią ciała, należała bowiem do tych, nie rzadko na preryi spotykanych, zwierząt, które żyją wyłącznie dla swego pana, a każdemu innemu opierają się tak, że na nic mu się nie przydają.
— Sam wiem dobrze, jak głośno wolno mi mówić — odparłem. — Skąd przybywacie i dokąd zmierzacie?
— To was dyabelnie mało obchodzi!
— Tak wam się zdaje? Nie grzeszycie zbytnią uprzejmością. Takie świadectwo mogę wam już teraz wystawić z czystem sumieniem, chociaż zamieniliśmy zaledwie dwa słowa. Muszę wam się jednak przyznać, że jestem przyzwyczajony do tego, żeby na moje pytania odpowiadano!
— Hm, tak; wydajecie mi się bardzo dostojnym gentlemanem — rzekł, patrząc na mnie lekceważąco. — Dla tego zaraz wam udzielę żądanego wyjaśnienia.