Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   256   —

— Nie może przyjść, choćby nawet chciał, bo ranny jest w ramię.
— Od kiedyżto synowie Komanczów nie chodzą na nogach, lecz na rękach? Jeśli nie ma ochoty przyjść do nas, to niech sobie zostanie tam, gdzie jest. Nam nie potrzeba ani jego, ani was wszystkich!
Ta odpowiedź brzmiała tak stanowczo, że czerwonoskóry zdobył się mimo wszystko na te słowa:
— Powtórzę mu życzenie Old Deatha, może przecież przyjdzie.
— Powiedz mu również, żeby tylko sam przyszedł. Nie lubię długich narad z wieloma. No, idź!
Indyanin wrócił do ogniska i wszedł w koło wojowników. Upłynęło sporo czasu, zanim wreszcie podniosła się z pośród siedzących jedna postać i zbliżyła się ku nam. Na głowie miał ten Komancz orle pióra.
— Popatrzcie! Zabrał poległemu Białemu Bobrowi ozdobę wodza i przypiął sobie. Teraz przystąpi do nas z największą grandezzą.
Gdy wódz się zbliżył, ujrzeliśmy, że istotnie lewa jego ręka wisiała na rzemiennym temblaku! Opisano mu zapewne dokładnie miejsce, w którem znajdowaliśmy się, gdyż przyszedł wprost do nas i stanął przed nami. Spodziewał się prawdopodobnie, że ktoś z nas pierwszy do niego przemówi, gdyż sam się nie odezwał, Old Death jednak leżał dalej spokojnie i milczał. My zachowaliśmy się tak samo.
— Mój biały brat kazał prosić, żebym przyszedł do niego. — rzekł czerwonoskóry.
— Old Death nie potrzebuje się zniżać do prośby. Ty chciałeś się ze mną naradzić, a więc ty masz prosić, jeżeli wogóle może być mowa o prośbie. Teraz proszę cię bardzo uprzejmie, żebyś mi podał swe imię, gdyż nie znam go jeszcze.
— Znają je na całej preryi. Jestem: Rączy Jeleń.
— Byłem na wszystkich preryach, ale takie imię nie obiło się o moje uszy. Widocznie bardzo je ukrywałeś. Ponieważ jednak usłyszałem je teraz, przeto pozwalam ci przy nas usiąść.