Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   182   —

to uciążliwem, ale było uzasadnione danymi warunkami. Służący zniknął za drzwiami i powrócił niebawem z doniesieniem, że sennor capitano de caballeria na nas czeka. Podczas tego zwrócił Old Death moją uwagę na pewną rzecz:
— Nie dziwcie się, gdy mój stary sennor Atanasio przyjmie was trochę etykietalnie. Hiszpan lubi etykietę, a pochodzący od niego Meksykanin to zachował. Gdybym był sam przyjechał, wybiegłby był już dawno naprzeciwko mnie. Ponieważ zaś towarzyszą mi inni, przeto wskazane jest coś w rodzaju dworskiego przyjęcia. Nie śmiejcie się, gdyby się zjawił w mundurze meksykańskiego rotmistrza. Był nim w młodszych latach, ale do dziś dnia pokazuje się chętnie w starym przeżytym mundurze. Poza tem jest to człowiek paradny.
Gdy wrócił służący, weszliśmy do mile działającej swym chłodem komnaty z kosztownem niegdyś, ale wyszarzałem teraz, umeblowaniem. Trzy, do połowy przysłonięte, strzelnice przepuszczały przytłumione światło. Na środku pokoju stał długi, chudy, jegomość z śnieżno białą czupryną i wąsem. Miał na sobie czerwone spodnie, obszyte złotemi bortami, wysokie buty z cholewami ze skóry błyszczącej i z ostrogami o kółkach, wielkości srebrnej pięciokoronówki. Frak był niebieski, wyszyty na piersiach bogato złotem. Złote epolety wskazywały rangę nie rotmistrza, lecz generała. U boku zwisała szabla w stalowej pochwie na rzemieniach, ze złoconemi sprzączkami. W lewej ręce trzymał trzyrożny kapelusz z brzegami, obszytymi złotem i z błyszczącą agrafą, przytrzymującą piuropusz. Wyglądało to na maszkarę, gdy się jednak spojrzało w starą, poważną, twarz i żywe jeszcze, poczciwe, oko, nie można się było wstrzymać, żeby się przynajmniej w duchu nie uśmiać. Kiedyśmy weszli, uderzył z brzękiem zapiętkiem o zapiętek, wyprostował się energicznie i powiedział:
— Dzień dobry panom! Bardzo mi przyjemnie powitać!