Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   151   —

To było przed czterema dniami. Miał znakomitego konia i jechał prędzej od nas. To on był, to on z pewnością!
— Kogoż macie na myśli? — zapytał sierżant zdziwiony.
— Winnetou.
— Tak, to był on. Zaledwie Komancze na zachodzie zniknęli, ujrzeliśmy od strony Rio Frio wynurzającego się jeźdźca. Przybył do fortu, aby kupić sobie prochu, ołowiu i naboi do rewolweru. Nie miał odznak szczepowych, a myśmy go nie znali. Podczas zakupów dowiedział się o tem, co się stało. Przypadkowo był przy tem oficer dyżurny. Do niego też zwrócił się Indyanin.
— To wysoce, wysoce zajmujące! — zawołał Old Death. — Warto było być przy tem. Co powiedział oficerowi?
— Nic, oprócz tych słów: „Wielu białych odpokutuje za to, że taki czyn u was spełniono, że nie przeszkodziliście temu, a przynajmniej nie ukaraliście winnych!“ Następnie opuścił magazyn i wsiadł na konia. Oficer poszedł za nim, by się przypatrzyć wspaniałemu karoszowi, a czerwonoskóry jeszcze się tak do niego odezwał: „Ja chcę być uczciwszym, niż wy jesteście. Dlatego powiadam, że od dziś będzie wojna pomiędzy Apaczami a blademi twarzami. Wojownicy Apaczów siedzieli spokojnie w namiotach, wtem wpadli na nich zdradzieccy Komancze, zabrali im kobiety, dzieci, konie i namioty, zabili wielu, a resztę powlekli z sobą, by ich zamęczyć na palach. Mimoto słuchali jeszcze ojcowie Apaczów głosu Wielkiego Ducha. Nie wykopali natychmiast wojennego toporu, lecz wysłali do was swoich posłów, by się tu z Komanczami ułożyć. Daliście wolność Komanczom i dowiedliście w ten sposób, że jesteście wrogami Apaczów. Wszelka krew, która od dziś popłynie, niech spadnie na was, nie na nas!
— Tak, tak, on taki! Wydaje mi się, jak gdybym go słyszał! — rzekł Old Death. — Co odpowiedział na to oficer?
— Zapytał go, kim jest, a czerwony przedstawił się jako Winnetou, wódz Apaczów. Oficer zawołał natychmiast, żeby zamknięto drzwi i pojmano czerwonego,