Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   474   —

— Nie, gdyż deszcz spadnie wkrótce i ślady zatrze.
— Dobrze! Gdyby tobie trafiło się nieszczęście, to ja cię odbiję.
— To się nie zdarzy, jeśli nie zajdzie jaki zły przypadek. Spojrzyj na drugą stronę! Przed piątą chatą nie pali się ognisko. Niewątpliwie należy ona do Santera, a on śpi w niej. Będzie więc łatwo zbadać, co z nim słychać.
Po tych słowach odszedł na prawo w dół rzeki, aby potem poza obrębem wsi przepłynąć na drugą stronę i podejść skrycie do namiotów.
Ja musiałem sobie począć inaczej. Namiot, do którego zdążałem, znajdował się w blasku ognisk, a to było niedobre. Nie mogłem się pokazać na powierzchni wody i musiałem dostać się na wyspę, nurkując. Drogą wprost było trudno, bo choć ufałem, że dopłynę pod wodą na drugą stronę, ale co byłoby, gdybym się tam przed strażnikiem wynurzył? Nie. Trzeba było najpierw dotrzeć do pierwszej wyspy, niezamieszkanej prawdopodobnie, a odległej o jakich dwieście metrów od drugiej, środkowej, do której właśnie zmierzałem. Przypuszczałem, że z tej pierwszej wyspy rozpatrzę się, jaki jest przystęp do drugiej i co się na niej dzieje.
Poszedłem kawałek w górę rzeki i jąłem patrzeć ku wyspie najpierwszej. Nie zauważyłem na niej żadnego ruchu, z czego wywnioskowałem, że prawdopodobnie niema na niej nikogo. Zsunąłem się więc zwolna do wody, zanurzyłem się i popłynąłem na drugą stronę. Przybyłem tam szczęśliwie i wynurzyłem najpierw tylko głowę po usta, aby zaczerpnąć powietrza. Byłem na górnym końcu wyspy i zobaczyłem stąd, że był jeszcze inny, lepszy sposób wykonania mego zadania, niż poprzednio myślałem.
Wyspa, przy której stałem teraz w wodzie, była oddalona także o dwadzieścia metrów od drugiego brzegu, gdzie był przywiązany cały szereg łodzi indyańskich, które mogły mi dać doskonałą osłonę. Zanurzyłem się więc znowu i podpłynąłem do pierwszej łodzi, a stąd