Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   332   —

— Dlatego widzieliśmy cię u... u...
Bolało go przecież, że musiał to słowo wymówić. Ja dokończyłbym za niego.
— U ziemiokradów?
— Sam to powiedziałeś. Zrobiłeś to, by się wzbogacić. Czy sądzisz, że bogactwo rzeczywiście uszczęśliwia?
— Tak.
— To się mylisz. Złoto unieszczęśliwiło tylko czerwonych. Z powodu złota jedynie wypierają nas biali jeszcze ciągle z kraju do kraju, z miejsca na miejsce tak, że wyginiemy zwolna, ale napewno. Złoto jest przyczyną naszej śmierci. Niech mój brat go nie pożąda!
— Ja też złota nie pożądam.
— Nie? A przecież przyznałeś się, że szukasz szczęścia w bogactwie.
— Tak, to prawda, ale są bogactwa rozmaitego rodzaju, bogactwo złota, mądrości, doświadczenia, zdrowia, czci, sławy, oraz łaski u Boga i ludzi.
— Uff, uff! Jak to pojmujesz? A jakiegoż ty pragniesz bogactwa?
— Ostatniego.
— Łaski u Boga? W takim razie jesteś bardzo pobożnym i wiernym chrześcijaninem!
— Czy jestem dobrym chrześcijaninem, tego nie jestem pewny, o tem wie tylko Bóg, ale chciałbym nim być.
— Więc nas uważasz za pogan?
— Nie. Wy czcicie Wielkiego Ducha i nie modlicie się do bożków.
— Spełnij mi zatem jedną prośbę!
— Chętnie, a jaką?
— Nie mów do mnie o wierze! Nie staraj się mnie nawrócić! Ja bardzo, bardzo cię kocham i żałowałbym, gdyby nasze przymierze zostało zerwane. Jest tak, jak mówił Kleki-petra. Wiara twoja może być prawdziwą, ale czerwoni ludzie nie zdołają jej zrozumieć. Gdyby chrześcijanie nie tępili nas i nie wypierali, uważalibyśmy ich za ludzi dobrych, a ich naukę za najlepszą. Wówczas znaleźlibyśmy czas i miejsce na nauczenie się tego, co