Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do kieszeni w chwilach głębokiego zamyślenia. Uczynił to obecnie, nie podnosząc się z ziemi.
— Taka wędrówka, szepnął — straszne... straszne... To dlatego, żeś był zamknięty w kantorze? Opóźniłeś się z tem za życia?
— Opóźniłem! powiedz raczej: zaniedbałem! — rzekł duch. — Cóż mię poza kantorem obchodziło?
— Od siedmiu lat — wybąknął Scrooge w zamyśleniu — i ciągle w drodze?...
— Tak, bez odpoczynku, bez wytchnienia; wieczne zgryzoty i męki sumienia.
— Czy szybko podróżujesz?
— Na skrzydłach wiatru.
— Więc chyba obleciałeś już świat cały?
Upiór wydał jęk przytłumiony, na który Scrooge’owi włosy powstały na głowie, i oddech zaparł się w gardle.
— Okuty, uwięziony, skazany na wieczne tułactwo, błąkać się będę bez końca, rozumiesz? Bez końca patrzeć na to, czego nie chciałem widzieć podczas krótkiego życia. Nie chciałem brać udziału w ciężkiej pracy ludzkości, przez Boga wyznaczonej nam na ziemi, a teraz wieczność cała pokuty i żalu nie wynagrodzi tamtych chwil straconych, których mogłem użyć tak dobrze! Sam kułem własny łańcuch, sam zgotowałem sobie te męczarnie — zaniedbaniem, zapomnieniem. —
— Byłeś zawsze bardzo sumienny, bardzo akuratny, zręczny — wtrącił Scrooge, który przebiegał myślą własny żywot.
— Interesa! — jęknął duch, znowu załamując ręce. — Interesa! Czyż ludzkość była moim