Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Każdy pokój na piętrze, każda beczka, każdy okseft złożony na dole, w piwnicy handlarza win, wydały oddzielny odgłos, śpieszący skwapliwie na przyjęcie udziału w tym olbrzymim ech koncercie. Scrooge atoli nie należał do rzędu ludzi, których echo może przerazić. Zamknął starannie drzwi, przeszedł sień, wszedł na schody, i po drodze zapalił świeczkę, którą zwykle nosił przy sobie.
Znacie zapewne owe gościnne staroświeckie schody, po których mogłaby przejechać sześciokonna karoca; powiadam wam, a możecie mi wierzyć, że schody Scrooge’a tak były szerokie, iż nawet karawan mógłby się na nich wygodnie pomieścić, — i to porządny karawan. Może więc z tego powodu zdawało się Scrooge’owi, pogrążonemu w ciemności, że przed nim postępuje orszak pogrzebowy. Sześć płomieni gazowych zaledwie byłyby w stanie należycie oświecić sień i te schody, wyobraźcie więc sobie, jak tam musiało być ciemno przy cienkiej świeczce bankiera.
Szedł dalej na górę, obojętny na wszystko. Ciemność niewiele kosztuje, dlatego Scrooge bardzo ją szanował. Nim jednak zamknął drzwi od mieszkania, zlustrował cały lokal, dla przekonania się, czy też wszystko jest w porządku.
Salon, pokój sypialny, skład rupieci i gratów, wszystko było jak należy. Zajrzał pod stół (może wspomnienie widziadła krążyło mu po głowie i skłaniało do tej przezorności, to bardzo być może), nikogo pod stołem, nikogo pod kanapą, — mały ogień na kominku, filiżanka i łyżeczka przygotowane — do ognia przystawiony garnuszek z kleikiem (od kilku