Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

błyszczało jak się patrzy. Trumien ojczulek nie głaszcze dłonią, chyba że chodzi o taką kosztowną, dębową, ciężką jak fortepian.
Wysoko na stosie desek siedzi chłopczyk. Oczywiście, inni chłopcy nie mogą siedzieć tak wysoko i nie mają do zabawy drewnianych klocków, ani jedwabistych, lśniących heblowin. A chłopak szklarza nie ma nic do zabawy, bo szkłem bawić się nie można. Rzuć te odłamki — powiedziałaby matka — pokaleczysz sobie ręce. U malarza pokojowego też nie lepiej. Można wziąć tyko szczotkę i malować ścianę, ale barwy z pokostem są daleko lepsze i trzymają się lepiej. Chwali się chłopiec malarza, że mają barwę niebieską i wszystkie barwy całego świata, ale synek stolarza nie da się przegadać. Cóż to znowu za barwy, przecież to tylko proszek w papierowych torebkach! Prawda, że malarze przy robocie śpiewają, ale stolarstwo jest czystsze.
Na sąsiedniem podwórzu jest garncarz, ale nie ma dzieci; garncarstwo to także ładna robota. Jest na co patrzeć, gdy się kółko kręci, a garncarz wygładza wilgotną glinę palcami, dopóki nie zrobi się garnek. Na jego podwórzu stoi tych garnków długi rząd, a gdy nikt nie widzi, można na nich odcisnąć znak palca. Ale kamieniarstwo już nie jest takie interesujące. Całą godzinę można patrzeć, jak kamieniarz drewnianym młotkiem uderza w dłuto i wciąż jeszcze