Strona:PL Karel Čapek - Meteor.pdf/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gara, bez ruchu stoi tam człowiek i rękami ściska balustradę. I dziewczę westchnęło, bo szczęście boli. Potem jeszcze długo siedziała na krawędzi łóżka i w zachwyceniu uśmiechała się patrząc na swoje białe, smukłe nogi.

XXXII

Inaczej sobie tego wyobrazić nie potrafię. Przez cały dzień go nie widziała, jakby był zaczarowany. Camagueyno zaciągnął go do kantoru, a potem zabrał go gdzieś na obiad. Kettelring był ogromnie roztargniony i referował marnie. Tym razem Kubańczyk sam musiał go pobudzać do mówienia o interesach, a i tak tamten plótł piąte przez dziewiąte, mieszając Barbudę z Trinidadem. Kubańczyk zwracał ku niemu badawcze pytające spojrzenia i uśmiechał się chwilami, chociaż miał boleści. Do kolacji zasiedli znowu sami. Kubańczyk był cały żółty i umęczony, ale ciągle jeszcze dolewał rumu swemu towarzyszowi i namawiał go do picia nie myśląc wcale wstawać. Pij pan, panie Kettelring, pijże pan do stu diabłów! Więc jak tam jest z tym cukrem na Haiti? Kettelring nie ma dzisiaj tej pamięci jak zwykle, co chwila utyka i jąka się. — Więc pijże, człowieku! — Wreszcie Kettelring wstaje, uważając, żeby się nie zataczać. — Wyjdę do ogrodu, kochany panie, boli mnie głowa.
Camagueyno podnosi brwi. — Do ogrodu? Niech pan będzie łaskaw! — I znowu ten szeroki gest, jakby wszystko należało do kochanego gościa. — Nawiasem, panie Kettelring, jak się ma pańska pamięć?
— Moja pamięć?
Kubańczyk zwęził oczy. — Czy wie pan już przynajmniej — kim pan jest?
Kettelring odwraca się szybko. — Sądzę, mój panie, że jestem dość dobrze znany jako Kettelring.