Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, tak?!... Biedny ojczulku!... No, to... Jadę do Krasnojarska. Zmieścimy się wszyscy troje. A mój pies... ustąpi wam miejsca. Przespaceruje się trochę. Sirko, zejdź.
Pies zeskoczył. Nadja i Strogow znaleźli w głębi kibitki niby wysiane sianem gniazdko.
Młodzieniec zasiadł na przodzie.
— Imię pańskie? — spytał Strogow.
— Mikołaj Pigasow.
— Nie zapomnę go. Pozwól, uścisnę ci ręce.
Wyciągnął swoje, szukał dłoni towarzysza.
— Proszę, uściśnij, jeżeli ci to sprawia przyjemność.
Kibitka ruszyła. Jej jednostajnie kołyszący ruch uśpił wnet Nadję, która popadła w stan prostracji. Młodzieniec był wzruszony. A jeżeli z ócz Strogowa nie spadła żadna łza, to przeto, że ostatnią wypaliło nikczemne żelazo.
— Ona jest bardzo miła, ta pańska siostrzyczka — mówił Mikołaj, odwracając się do Strogowa.
— O, tak!
— Idziecie zdaleka?
— Z bardzo daleka.
— A czy bardzo bolało, gdy wypalono ci oczy?
— O, bardzo.
— Nie płakałeś?
— Płakałem.
— Ja bym też płakał! Nie widzieć tych, których się kocha! Jedyna pociecha, że widzą cię kochający!
Zamilkł. Od samego początku Strogow miał wrażenie, że słyszał kiedyś głos tego młodzieńca.
— A pan... czyś nie widział mnie nigdy?
— Nigdy! — odparł zdziwiony Pigasow.
— Jednak... znam pański głos.