Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stwardniałe, nieco opuszczone. Wyglądała zza nich źrenica osobliwie zwiększona. Brwi i wąsy były opalone przez nielitościwą stal rozgrzaną. Tęczówka była jakoby błękitniejsza. Ale naogół spojrzenie nie ucierpiało. Jeżeli nie widział, musiało to być wynikiem osłabienia czułości siatkówki i paraliżu nerwu wzrokowego.
— Czy jesteś tu, Nadziu? — zapytał.
— Tak... I będę zawsze. Nie opuszczę cię, Michale.
Pierwszy raz rzekła to imię. Drgnął. Wiedzała zatem, że jest synem Marty.
— Nadziu! musimy się rozstać.
— Czemu, Michale?
— Nie chcę być przeszkodą w twej podróży do ojca.
Ojciec przekląłby mnie, gdybym cię opuściła. Jestem teraz bardziej potrzebna tobie, niż ojcu. Przecież nie wyrzekłeś się zamiaru udania się do Irkucka.
— Nigdy! — uścisnął jej dłoń tak mocno, że odczuła, iż nie stracił dawnej energji.
— Jednak... nie masz tego listu.
Ogarew mi go skradł! To nic, Nadziu! Potraktowano mnie, jak szpiega... Pójdę, jako szpieg, do Irkucka, opowiem, com widział i słyszał. I klnę się Bogiem, zdrajca ujrzy mnie kiedyś twarzą w twarz. Ale trzeba, abym przybył przed nim do Irkucka.
— I mówisz o rozstaniu?!
— Nadju! ci nędznicy zabrali mi wszystko.
— Mam nieco rubli i oczy dla nas obojga.
— Ale jak udamy się dalej?
— Pieszo!
— A z czego żyć będziemy?
— Z jałmużny.
— Pójdźmy, Nadziu!