Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strzałów. Zatrzymał się zdziwiony, Biegli ku niemu dwaj jeńcy, ścigani przez żołnierzy. Ci ostatni dopadli uciekających tuż przy Ogarewie. Wysoki urzędnik, który mu towarzyszył, housche–begui, uczynił gest, oznaczający dla jeńców śmierć. Ogarew rozpoznał w skazanych cudzoziemców — wstrzymał kaźń.
Byli to nasi znajomi, Blount i Jolivet. Niedopuszczani przez brutalne straże przed oblicze Ogarewa, wymknęli się z obozu jeńców i omal nie przypłacili samowoli śmiercią. Ogarew zawezwał ich. Gdy podchodzili doń, Jolivet szepnął do ucha Blountowi:
— Bacz! Ależ to jest ten grubjanin z Iszymu! Nie chcę patrzeć mu wprost w pysk. Wyłóż ty naszą sprawę. Masz zimniejszą krew...
I stanął bokiem do oficera–zdrajcy. Ogarew wniósł z postawy Francuza, że ten nim gardzi. Ale ukrył to; bodaj postanowił zaimponować cudzoziemcom swoją ogładą.
— Kim jesteście panowie? — zapytał niezwykle miękko.
— Dwaj korespondenci dzienników angielskich i francuskich — odparł Blount.
— Macie dokumenty?
— Oczywiście. Jesteśmy akredytowani u władz rosyjskich przez nasze rządy. Oto one.
— A! — przejrzał z uwagą papiery — i chcecie upoważnienia do śledzenia naszych operacji wojskowych?
— Chcemy być wolni, abyśmy mogli robić to, co się nam podoba.
— Pańska odpowiedź jest piękna. Jesteście wolni. I z przyjemnością będę czytał pańską kronikę w Daily Telegraph.
— To będzie kosztowało pana 6 funtów za numer z przesyłką! — odparł z flegmą Blount.