Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


Wtem z ust ich wydobył się okrzyk rozpaczy.
— Co się stało? — zapytała Nadja.
— Tatarzy! Tatarzy! — wołali, wskazując barki obciążone żołnierzami, które zbliżały się ku nim, płynąc w dół rzeki. Bieg ich był nader szybki — zetknięcie się z promem nieuchronne. Przerażeni opuścili drągi.
— Odwagi, przyjaciele! — krzyknął Strogow — pięćdziesiąt rubli, jeżeli dosięgniem brzegu, zanim barki podejdą.
Przewoźnicy wytężyli siły ponownie.
— Nie bój się, Nadziu, ale bądź gotowa na wszystko! — rzekł, ściskając jej rękę.
— Jestem gotowa.
— Skoczysz do wody, gdy dam ci znak.
— Skoczę.
— Ufasz mi?
— Ufam.
Za zbliżających się barek rozległ się groźny rozkaz.
Saryn na kitchou! — wołali żołnierze.
Oznaczało to rozkaz położenia się na brzuchu, poddania. Ale na promie nikt nie usłuchał. Padły strzały — i dwa konie legły zabite. Jedna z bark już zetknęła się z promem. Nastąpił wstrząs. Ale brzeg był już blisko. Wypadało zaryzykować. Niewola oznaczała śmierć.
— Skacz! — krzyknął Strogow.
Ale tej samej chwili trafiła weń lanca. Bystra fala uniosła odważnego pływaka. Woda zaczerwieniła się krwią. Nadi pociemniało w oczach. Nim zdążyła skoczyć, już porwały ją jakieś ręce brutalne, rzuciły na dno łodzi. Dwaj przewoźnicy zostali zabici — konia zabrano.
Tatarzy odbywali dalej swój triumfalny pochód.