Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/088

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Awangardy hord Feofar–Chana znajdowały się już wysoko na północy, na rzece Irtyszu. Mnóstwo plemion Kirgiskich łączyło się z Tatarami. Najeźdźcy szli, grabiąc, paląc, mordując. Opowiadano o znęcaniu się nad jeńcami, o spustoszeniu całych wsi i miast. Był to system wojny tatarskiej. Forty rosyjskie leżały w gruzach. Strogow nadewszystko obawiał się, że rekwizycje pozbawią go środków dalszej lokomocji. Nadja czytała z jego milczącej twarzy troskę. Zgadywała, że jest mu śpieszniej do Irkucka, niż jej, że poza obelgą bolał go stracony w Irtyszu czas noclegu. Sama, przedziwnie cierpliwa, nie użalała się na trudy tej szalenie śpiesznej podróży. Spróbowała rozerwać go rozmową:
— Czy dawno nie miałeś wiadomości o matce?
— Od dwóch miesięcy. Ostatni list — przed najazdem — przyniósł mi dobre nowiny. Marta jest dzielną Sybiraczką. Mimo wieku, zachowała moc fizyczną i moralną. Potrafi cierpieć.
— Zobaczę ją, prawda? Skoro nazywasz mnie siostrą, jestem przecież jej córką.
Ponieważ milczał, dodała: „A może twoja matka opuściła Omsk“.
— Może, moja matka nienawidzi Tatarów. Bodaj wzięła kij podróżny, ruszyła do Tobolska. Wędrowała nieraz z ojcem i zemną, gdy byłem dzieckiem.
— Masz nadzieję... ujrzeć ją.
— Tak... na drodze powrotnej.
— Ale teraz... gdyby była w Omsku?
— Nie zobaczę jej — nie uściskam.
Westchnął ciężko. Nie rozumiała.
— Jakże to, bracie, mógłbyś odmówić sobie zobaczenia matki?
— Są takie powody — niemal wykrzyknął. Te same, które nakazują czasem znieść cios bicza!