Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rożnej“, których gbur w panującem zamieszaniu nie uszanowałby — nie chciał jednak opóźnić podróży — a nadewszystko pragnął uniknąć awantury, mogącej stanąć na zawadzie jego misji. Myślał zwyciężyć spokojem.
— Konie pozostaną przy moim tarantasie — ozwał się, nie podnosząc głosu bardziej, niż przystało na kupca.
— Co–o?! — krzyknął gbur. Nie ustąpisz?
— Nie!
— Dobrze! A więc niechaj siła rozstrzygnie.
Wyciągnął szpadę i stanął w pozycji bojowej.
Korespondenci gotowali się spełnić obowiązek sekundantów.
— Nie widzę powodu, abym miał się bić z panem... o konie! — rzekł z zimną krwią Strogow.
— A może to będzie dla pana powód?
I ręka gbura, wyciągnąwszy z za pasa nahajkę, cięła nagle Strogowa w ramię. Był to cios tak niespodziewany, że Nadja krzyknęła.
Na tę obrazę Strogow pobladł straszliwie. Obie pięści wzniósł — zdawało się, że zmiażdży przeciwnika. Lecz opuścił je zaraz potężnym wysiłkiem woli. Tamten zasłaniał się szablą. Przyjąć pojedynek? Rana, śmierć — drobiazg, ale to lub owo mogło przeszkodzić wykonaniu poselstwa. Lepiej było stracić kilka godzin czasu.
Dwie pary oczu wpiły się w siebie.
— No, teraz będziesz się bił? — rzucił gbur.
— I teraz jeszcze — nie! — cicho wyrzekł Strogow.
— Widzisz pan sam, że konie tego tchórza... są moje! — zwrócił się brutal do pocztmistrza i podniósłszy z pychą głowę, wyszedł z sali. Pocztmistrz,