Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XI.
Podróżni w kłopocie.

Krzyk się powtórzył.
— Jeśli ktoś żąda pomocy, należy udać się do niego. Wszakże gdybyśmy byli w podobnem położeniu, ów ktoś winienby to zrobić dla nas! — zadecydował z prostotą Strogow.
— Ależ pan nie zechcesz narażać koni! — sprzeciwił się jamszczyk.
— Nie! pójdę pieszo...
— Ja z tobą! — rzekła Nadia.
— Proszę cię, Nadziu, zostań tu. Na wypadek pułapki, sam łatwiej dam sobie radę. Pójdę sam... Powrócę.
Za chwilę znikł im z oczu, pogrążywszy się w mroku. Szedł pod potokami deszczu, walcząc potężną piersią z wichurą. Zdążał w kierunku krzyku. Prócz litości popychała go ciekawość; nie wątpił, że wołanie dochodzi od ludzi, którzy wyprzedzali go stale swoją „telegą“.
— Twój brat jest szalony! — mruknął jamszczyk.
— Nie! tylko szlachetny — odparła.
Strogow szedł jakiś kwadrans. Jeszcze nie mógł dojrzeć w mroku, ale już wyraźnie chwytał uchem jakieś nawoływania. Rozróżnił dwa głosy.
— Butor! łajdaku! czy ty powrócisz?
— Szelmo! pocztyljonie! czyś ogłuchł?
— Jak–em Francuz! każę cię ochłostać na najbliższej stacji!