Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piorunów. Odczuwali jednak nieznane niebezpieczeństwo instynktem, mędrszym nad ludzkie rozumy...
Żubr wstał... Czarnemi, wilgotnemi nozdrzami pociągnął woń boru... Zapach ostępu nic mu nie powiedział... Nie było nic niepokojącego w żywicznej, dusznej kniei, rozgrzanej w słońcu, pachnącej całem czarnoksięstwem woni dojrzałego lata...
I nie było nic niepokojącego w niebie uśmiechniętem, koloru kwitnących niezabudek, w niebie modrem, dobrem i kochającem... Z błękitu zdawało się spływać na ziemię radosne błogosławieństwo. Rozgrzane powietrze drżało i dygotało rozkosznie pod płomienną pieszczotą słońca...
Cisza była w puszczy zupełna, tylko na leśnej polanie rozbrzmiewał złocisty brzęk pszczół, zbierających miód z kwiatów...

*

Jak krótka, gwałtowna burza, przewaliła się wojna nad puszczą. I przeszła.
Lecz skoro tylko oddalił się ciężki, bolesny grzmot dział i z ryku gniewnego